Ostatnio często goszczą u nas recenzje komiksów ze scenariuszem Jasona Aarona, ale co zrobić, skoro autor ten jest teraz w Polsce na absolutnym topie. Mogliście przeczytać już u nas o serii Skalp, a także miniserii Ludzie gniewu, teraz czas na jedno z najnowszych dzieł tego twórcy: pierwszy tom nagradzanych Bękartów z południa o podtytule Był to facet, co się zowie. Muszę się powtórzyć, ale przecież już doskonale wiecie, że to surowe, mocne, pełne przemocy dzieło przeznaczone dla dorosłych czytelników, prawda? No to jedziemy na południe…
Earl Tubb, weteran z Wietnamu, po czterdziestu latach wraca w rodzinne strony: do hrabstwa Craw w Alabamie. Dom z czasów młodości stoi pusty, a nasz podstarzały bohater chce zamknąć wszystkie formalności, sprzedać go i na zawsze zapomnieć o przeszłości. Niestety, przeszłość nie zapomniała o nim. Próba stanięcia w obronie dawnego kolegi kończy się zaognieniem dawnych konfliktów. Earl zadarł z miejscowymi bandziorami, którymi rządzi lokalny trener drużyny futbolowej, legenda i człowiek nadal bardzo wpływowy, zwłaszcza w tym zacofanym, prymitywnym otoczeniu.
Aaron umiejętnie zarysowuje i prowadzi lokalny konflikt pomiędzy twardzielami, z których żaden nigdy nie nauczył się odpuszczać. Tubb walczy z samym sobą i chociaż wie, że najlepszym wyjściem byłoby po prostu wyjechać stad i już nigdy nie wracać, coś każe mu jednak zostać i iść w ślady znienawidzonego ojca – szeryfa policji. Relacja syna z nieżyjącym mężczyzną, chociaż rozgrywa się głównie w myślach i wspomnieniach, będzie motorem napędowym fabuły. Twórcy rozegrali ją symbolicznie i po mistrzowsku, a my będziemy mogli przekonać się, jak daleko padło jabłko od jabłoni.
Opowieść rysowana jest kreską Jasona Latoura, znanego chociażby z serii Spider-Gwen vol 2 czy z komiksowej adaptacji Django Quentina Tarantino. Słynny reżyser nie powstydziłby się zresztą Bękartów z południa, a szczególnie orgii sugestywnej przemocy, która wyziera z poszczególnych kadrów. Latour rysuje niestarannie, niespecjalnie szczegółowo, ale styl ten idealnie współgra z ciężarem opowieści. Otoczenie, w którym osadzona jest akcja pierwszych czterech zeszytów, to typowy dla amerykańskiego południa obrazek: duszne, gorące, piaszczyste pustkowia, obskurne bary, rozpadające się domy i boisko futbolowe, wokół którego wydaje się toczyć życie mieszkańców. Wszystko to podkreśla cała gama ciepłych (ba, gorących!) barw – od ognistej, krwistej czerwieni, po bladą żółć.
Obaj twórcy są mocno powiązani z regionem, o którym opowiadają (Aaron urodził się w Jasper w stanie Alabama, a Latour w Charlotte w Karolinie Północnej). Dwóch Jasonów ma więc z tytułowym południem potężne koneksje i nie bez powodu opisują je bez ogródek, często stawiając w jak najgorszym świetle.
Trzeba oczywiście brać poprawkę na to, że Aaron korzysta ze sprawdzonej już recepty, snując opowieść podobną w założeniach do swoich pozostałych dzieł. Patologie, brutalność, hermetyczne otoczenie i twardy jak skała protagonista to coś, co spotkać możemy chociażby we wspomnianym Skalpie czy Ludziach gniewu. Ale być może Wy, podobnie jak ja, nie macie jeszcze dosyć i chcecie chłonąć kolejne opowieści Aarona. Trzeba przyznać, że facet wie, jak wciągnąć czytelnika z mocą bagna. Może będę w mniejszości, ale recenzowany koimiks spodobał mi się nawet bardziej, niż doceniana opowieść o Dashiellu Złym Koniu.
Pierwszy tom Bękartów z południa zbiera w twardej oprawie cztery premierowe zeszyty serii. Na 128 stronach znajdziemy też kilka dodatków, takich jak galeria okładek w różnych wariantach czy inne szkice i grafiki koncepcyjne. I chociaż cena wydaje się być nieco wysoka, to standard wydania i jakość historii to wynagradzają. Osobiście nie mogę się doczekać drugiego tomu, a cliffhanger z pierwszego doprowadził mnie do szału!
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Jason Latour
Tłumaczenie: Robert Lipski
Wydawca: Mucha Comics 2015
Liczba stron: 128
Ocena: 75/100