Skalp tom 1 – recenzja
Skalp to jedna z pierwszych i do dziś najbardziej rozpoznawalnych serii Jasona Aarona, znanego u nas chociażby z tak mocnych opowieści, jak Bękarty z południa i Ludzie gniewu, ale także z superbohaterskich przygód w X-men: Rozłam czy cyklu Wolverine i X-men. Wiemy już, czego możemy spodziewać się po tym twórcy i tym razem nie jest inaczej: to komiks przeznaczony dla dojrzałego odbiorcy, któremu nie straszna zbrodnia, wulgaryzmy i brudny seks. Gotowi na dobry kryminał noir?
Witajcie w rezerwacie Prairie Rose w Dakocie Południowej. Nie jest to wymarzone miejsce na wakacje, tylko siedlisko biedy, przemocy, narkotyków i alkoholizmu. Generalnie to kiepska wizytówka, która na pewno nie poprawi ogólnego wizerunku rdzennych mieszkańców Ameryki. Ten bajzel na kółkach to jednak rodzinny dom Dashiella Złego Konia, który po piętnastu latach wraca na stare śmieci i dołącza do najemnego, przesiąkniętego korupcją oddziału policji, którym rządzi Lincoln Czerwony Kruk – lokalny watażka, szef rady plemienia, ale i mafiozo, który ma w planach otworzyć kasyno Crazy Horse i zbić fortunę. Dashiell działa jednak na dwa fronty: w rzeczywistości jest agentem FBI, który ma misję rozpracowania zabójstwa sprzed lat i doprowadzenia do aresztowania bezwzględnego wodza.
Jak to zwykle u Aarona bywa, wykreowany świat i zamieszkujący go bohaterowie są raczej mało przyjaźni i sympatyczni. Tu każdy napotkany człowiek jest w stanie dać w psyk albo wbić kosę pod żebra. Życie w Prairie Rose ogranicza się do prostego wyboru: albo ty, albo oni. Na szczęście scenarzysta nie ucieka w banał – tu postacie mienią się wszystkimi odcieniami szarości, a pozytywnego protagonistę raczej ciężko. Bohaterowie są wyraziści, aczkolwiek trudno z kimkolwiek tu sympatyzować.
Równie brudne co scenariusz są rysunki R.M. Guéry, serbskiego rysownika wyspecjalizowanego w westernach. Jego styl doskonale podkreśla duszną, brutalną i klaustrofobiczną atmosferę owładniętego zbrodnią rezerwatu, chociaż trzeba zauważyć, że nie każdemu taka kreska przypadnie do gustu. Niektóre kadry bywają karykaturalne, przez co nieczytelne i chaotyczne, nie wahałbym się nawet stwierdzenia, że po prostu brzydkie. To oczywiście kwestia indywidualnego poczucia estetyki – wiem, że wielu miłośników Skalpu to właśnie rysunki przyciągnęły do lektury.
Komiks kusi czytelnika światem zupełnie mu nieznanym i niedostępnym. Aaron nawiązuje do autentycznych wydarzeń z połowy lat 70-tych ubiegłego wieku, oddaje też hołd dorobkowi Sam Pechinpaha. Dodatkowo, zaburzona chronologia, pokazująca przeszłość bohaterów i jeszcze bardziej nakręcająca tajemnicę, potrafi wciągnąć i nadać lekturze odpowiedni ton. Chociaż nie jestem fanem takich zabiegów, w tym przypadku zupełnie mi to nie przeszkadzało. Grunt, to dobre fabularne uzasadnienie.
Cała seria ma zostać wydana przez Egmont w pięciu tomach w twardej oprawie, co cieszy, biorąc pod uwagę długość całej opowieści (oryginalnie w latach 2007 – 2012 ukazało się 60 zeszytów). Szkoda tylko, że polskie wydanie pozbawione jest jakichkolwiek dodatków, do których wydawca zdążył nas już przyzwyczaić. Pierwszy tom może nie trzymał mnie w ciągłym napięciu, ale z pewnością rozbudził mój apetyt na więcej, szczególnie po fantastycznej i zaskakującej końcówce.
Przy okazji: w marcu stacja WGN zamówiła pilot serialu telewizyjnego, bazującego na serii Skalp. Jednym ze scenarzystów ma być Doug Jung, znany z ociekającego przemocą Banshee, co dodaje sprawie rumieńców. Zamówienie sezonu nie jest jeszcze pewne, ale istnieje realna szansa, że dzieło Aarona i Guéry zobaczymy niebawem na małym ekranie. Cieszycie się?
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: R.M. Guéra
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Wydawca: Egmont 2016
Liczba stron: 264
Ocena: 70/100