W świecie Marvela od czasu pierwszego tomu Avengers zaszło sporo zmian. Część zespołu stała się bardziej specjalną jednostką S.H.I.E.L.D., aniżeli autonomiczną grupą herosów, Steve Rogers jest emerytem, z kolei Thor nie dość, że stracił prawo do Mjollnira, to jeszcze jego lewe ramię zastępuje proteza. A to ledwie wierzchołek góry lodowej. Ci, którzy nie zdecydowali się na pracę na rachunek podatnika, mają swoje inicjatywy, których powodzenie nie wydaje się realne, a do tego dochodzą jeszcze problemy z Iluminati i Koterią.
Czas się kończy jest crossoverem Avengers i New Avengers prowadzonych przez Jonathana Hickmana, przez co spójność i komfort odbioru są znacznie większe, niż w przypadku Nieskończoności i jej tie-inów, gdzie dopiero wydanie Hachette zebrało wszystko w logiczny ciąg. Finał runu Hickmana jest nieco dłuższy, niż bitwa z Thanosem i Budowniczymi, ale już ten tom oferuje sporą dawkę wrażeń, której nadmiar nie byłby przecież wskazany. Wszak nawet najsłodsze delicje pożerane bez umiaru mogą przyprawić o mdłości.
Grupa Iluminati, której perypetie ukazane zostały na łamach New Avengers, słynie z dość radykalnego i wątpliwego moralnie działania. Nic więc dziwnego, że ci z Avengers, którzy do niej nie należą, są zdegustowani jej działaniami, tym bardziej, że nie są już one tylko niewinnym wysyłaniem wściekłych i zielonych kolegów w kosmos, a swą skalą obejmują całe wszechświaty. Do składu dołączają między innymi Kapitan Brytania i Amadeus Cho, tutaj po swojsku nazywany Amadeuszem, lecz siły S.H.I.E.L.D. pod wodzą Steve’a Rogersa są liczniejsze i nawet kilku geniuszy i herosów ciężkiego kalibru ma problemy ze sprostaniem regularnej armii. Metody działań Iluminati, ze skrytych stały się wręcz partyzanckie.
Dla oczekujących na najnowszą część filmowych przygód Avengers też się coś znajdzie. Będący dość niestabilnym osobnikiem Namor, po wyrzuceniu z Iluminati, stworzył własny zespół, którego skład nie budzi bynajmniej zachwytu, a grozę. Na czele Koterii stoi bowiem Thanos, a tuż za nim plasują się jego przyboczni Proxima Midnight i Corvus Glaive, że nie wspomnę o byłym heroldzie Galactusa – Terraku i Maximusie Szalonym. Ta zwariowana gromadka, w przeciwieństwie do zespołu Richardsa, ma do światów zagrażających Ziemi podejście nieco rzeźnickie. Na dodatek posiada aprobatę ONZ, które było gotowe poświęcić jedno z państw członkowskich, aby ci stali na straży ogółu. Nie wiem, czy Hickman chciał ująć ten problem, ale znakomicie pokazuje to globalną mentalność, która potrafi tolerować nawet krwawych zbrodniarzy, aby zapewnić sobie odrobinę spokoju i przy tym ścigać tych, którzy starają się szukać alternatywnych sposobów rozwiązania problemu.
Wizualnie dostajemy miks kilku nieźle prezentujących się prac. Kev Walker, Mike Deodato czy Valerio Schiti powinni być znani czytelnikowi, który na bieżąco śledzi pozycje Marvela wydawane na naszym rynku. Każdy z nich prezentuje dobry poziom i choć nie ma tu kadrów, które byłyby przeze mnie na długo zapamiętane, to niektóre sceny, jak ta z pojedynkiem szachowym Beasta i Hulka, są pomysłowe. Sporo jest tu też metamorfoz – od staruszka Capa, po Hyperiona i Thora, którzy z pokaźnymi brodami budzą znacznie większy respekt.
Czas się kończy w oryginalnym wydaniu rozpisany był na cztery tomy. Jest to więc event równy objętościowo Nieskończoności, ale znacznie mocniej odczuwalny w uniwersum Domu Pomysłów. Jonathan Hickman od początku obu serii prowadził bohaterów do finalnego kolapsu światów i przyznam, że wyszło mu to bardzo dobrze. Prezentując widowiskową, superbohaterską epopeję, kreuje jednocześnie przemyślaną opowieść, która zdecydowanie wyróżnia się spośród innych okresów w karierze Avengers. Co prawda na sam finał będziemy musieli pewnie zaczekać, ale naprawdę warto.
Tytuł oryginalny: Avengers: Time Runs Out vol. 1
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Mike Deodato, Stefano Caselli, Kev Walker, Jim Cheung, Valerio Schiti
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2018
Liczba stron: 144
Ocena: 80/100