Grzech Pierworodny należy do tej klasy historii, których pełnię można odczuć dopiero po przeczytaniu kilku serii pobocznych. Jedną z nich jest powyższy tytuł, mający miejsce jeszcze przed głównymi wydarzeniami. Śmierć Watchera nie była tylko kolejnym zgonem w superbohaterskim świecie. Uatu widział wiele, a tym samym wiedział wiele. On sam był dyskretnym powiernikiem zaobserwowanych sekretów – po jego odejściu wszystko jednak wyszło na jaw i niemal każdy heros dowiedział się czegoś, co było dla niego kluczowe. Prawdziwe konsekwencje miały dopaść Thora nieco później, na razie jednak nordycki heros dowiedział się o istnieniu swojej siostry. I nie chodzi tu bynajmniej o Lokiego w żeńskiej formie, a o znaną ze Strażników Galaktyki czy Ery Ultrona Angelę. Nowa wiedza Thora niesie za sobą jednak konsekwencje.
Jedno, co mnie zaskakuje w tym tomie, to dość naiwne i prostoduszne podejście Thora do całej sprawy. Jako brat Lokiego, który wiele razy dał mu się we znaki, powinien podejść do niej co najmniej z rezerwą. Tymczasem rzuca się on na poszukiwania, przy okazji zabierając ze sobą wspomnianego boga kłamstw, który co prawda nieco się zmienił, lecz nadal pozostał największym psotnikiem Asgardu.
Kilka słów o siostrze Thora, której pierwsze pojawienie się miało miejsce w finale Ery Ultrona. Rudowłosa wojowniczka pozornie może wydać się nieco drewnianą postacią – co nieco zmienia się w tym komiksie – na co zresztą nieco porywcza i zapalczywa Angela w pełni zasługuje. Tym bardziej że została stworzona przez nie byle jakiego pisarza, bo samego Neila Gaimana, a batalia pomiędzy nim a inną znakomitością komiksu, Toddem McFarlane’em, jest jedną z najsłynniejszych personalnych utarczek w światku powieści graficznych, który przy okazji przyczyniła się do powstania takiej perełki jak 1602.
Wydanie powyższego tytułu było świetnym zagraniem ze strony Egmontu. Komiks i film właśnie wyświetlany w kinach mają siostrzany element wspólny – choć już sama postać Thora jest wystarczającym magnesem, nawet dla tych odbiorców, którzy nie śledzą na bieżąco oferty wydawnictwa i eventów Marvela. Thor i Loki: Dziesiąty świat w przemyślany sposób rozszerza środowisko około-asgardowe. Dotąd komiksowy Odyn wydawał mi się po prostu sędziwym marudą z potężną mocą – tutaj zrzuca maskę i staje się godnym miana Wszechojca, z podkreśleniem drugiego członu tego tytułu.
Zawsze podziwiałem Jacka Kirby’ego za pomysłowe ukazania Asgardu i jego mieszkańców. The King nie popadał w prostotę – Odynowi i jego poddanym bliżej do wyglądu przedstawicieli wysoko rozwiniętej cywilizacji niż bóstw, którym hołdowali Nordowie. Simone Bianchi i Lee Garbett współpracując zachowali ten zamysł, również przy ukazaniu Njeba. Zero obłoczków, uroczych pierzastych skrzydeł i łagodnych anielskich oblicz – rysownicy zamiast tego pokazali nam dość niebezpieczną nację, której daleko do barokowych cherubinków.
Kto powinien poznać ten komiks? Fani Thora i Asgardu, pomysłowego podejścia do mitologii i ci, którym dość surowy Grzech Pierworodny nie zasmakował w pełni. Jako indywidualna historia może nie dać pełnej satysfakcji, mimo świetnej narracji, dialogów i rysunków. Cóż- taka już bolączka tie-inów, które same z założenia nie mają ukazywać pełni wydarzenia, wokół którego orbitują, ale bez których ono samo byłoby tylko nadmuchaną akcją i efekciarstwem wydmuszką. Przyznam jednak, że liczyłem na coś więcej, jeśli chodzi o rodzinne relacje między Asgardczykami- o ile reakcje niektórych bohaterów są zrozumiałe, to całość historii mogłaby być opowiedziana z większym przytupem. Pozostaje jedynie czekać na kolejną historię związaną z Grzechem Pierworodnym, która skonfrontuje dwóch Avengersów – Grzech Pierworodny – Hulk kontra Iron Man.
Tytuł oryginalny: Original Sin: Thor & Loki – The Tenth Realm
Scenariusz: Jason Aaron, Al Erwing
Rysunki: Simone Bianchi, Lee Garbett
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 108
Ocena: 80/100