Moje pierwsze spotkanie z Darthem Vaderem miało miejsce przy okazji seansu IV epizodu na nieco sfatygowanej kasecie VHS, lecz zafascynował mnie dopiero w kolejnej części. Wydawał mi się wówczas kimś, kto usuwa swoich rywali dosłownie i w przenośni. Nawet sam Imperator sprawiał wrażenie mikrego przy swym postawnym i zakutym w czerń uczniu. Kolejne tytuły, zarówno filmowe i literackie, zweryfikowały nieco to przekonanie. Mimo całej swej potęgi i niewątpliwego posłuchu, jakim cieszy się starszy Skywalker, ma on sporą rzeszę przeciwników, nieobawiających się ostrza miecza świetlnego i to nie tylko po stronie Rebelii. Darth Vader Kierona Gillena pokazał ten fakt w pełni – nawet ktoś posiadający potężny potencjał w używaniu Mocy nie ma łatwego żywota w bezlitosnym łańcuchu pokarmowym struktur Imperium. Tym bardziej, jeśli jego kryjący się dotychczas w cieniu przeciwnicy odkrywają bardziej ludzką stronę.
Akcja dzieje się między czwartym a piątym epizodem – motywem przewodnim periodycznego cyklu jest więc dążenie Vadera do odkrycia kim jest ten, który unicestwił pierwszą Gwiazdy Śmierci i dlaczego jest tak silnie powiązany z Mocą. Gdy dowiaduje się, że sprawca masowego mordu imperialnych urzędników, oficerów i żołnierzy nosi nazwisko Skywalker, jego działania zaczynają nabierać szybszego tempa. Sprawa jednak nie jest łatwa – Rebelia dość skutecznie ukrywa tożsamość swojego nowego bohatera, ale familijny charakter poszukiwań sprawia, że nie mogą być one prowadzone jawnie. Owocuje to współpracą z różnymi personami, z którymi Imperium, a na pewno on sam, nie chcieliby mieć wiele do czynienia. Imperium jednak dowiaduje się o dość niecodziennych poczynaniach Vadera. Jednym z jego przeciwników jest niejaki inspektor Tanoth: postać niezwykle magnetyczna, różniąca się od reszty imperialnej kadry oficerskiej nie tylko stylowymi bokobrodami i monoklem, ale też ponadprzeciętną inteligencją i ideałami stojącymi w sprzeczności do szczurzego wspinania się po szczeblach kariery, jak to często bywa w Imperium Galaktycznym. Nie on jest jednak postacią grającą na nosie głównego bohatera. Mrocznemu lordowi Sithów najbardziej zagraża niepozorna awanturniczka i jej podkomendni.
Przez całą serię, obok Dartha Vadera, wyróżniająca się postacią była Doktor Arpha. Żeńska wersja Hana Solo potrafiła skutecznie unikać gniewu Vadera i przede wszystkim konsekwencji drobnych niepowodzeń. Mimo iż jej działania i pobudki nie należą do szlachetnych, Arpha budzi pozytywne odczucia i jej pojawienie się równoważy ciężką i poważną atmosferę, jaka towarzyszy tytułowemu bohaterowi. Nie można nie wspomnieć przy okazji o parze wiernych droidów, będących zdegenerowanymi wersjami R2-D2 i C-3PO. Beetee i Triple Zero, bo tak zwą się owe psychopatyczne i sadystyczne blaszaki, nie żywią wielkiego szacunku wobec ludzi i innych ras, często pogardliwie podkreślając ich biologiczną budowę. W całym swoim szaleństwie są godne uwagi, a ich wręcz przejaskrawiona odmienność od słynnej pary droidów niezdrowo fascynuje.
Głównym czarnym charakterem jest jednak Cylo. Wybitny bioinżynier, ekspert od cybernetyki i cyborgizacji, człowiek nieobawiający się nawet osobników władających Mocą. Vader przekonuje się, że jego podopieczni i efekty eksperymentów mogą zagrozić nie tylko jemu, ale i samemu Imperatorowi. Jego konfrontacja z nim jest jedną z najciekawszych, w jakich moim zdaniem miał okazję uczestniczyć. Cylo nie jest kolejnym Jedi do wykończenia czy żądnym wpływów imperialnym pachołkiem, a postacią nietuzinkową, nieprzewidywalną i skrajnie niebezpieczną – szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż to właśnie on odpowiada za cybernetyczne systemy utrzymujące Vadera przy życiu.
Kreska Salvadora Larocci idealnie pasuje do klimatu Lucasowego świata. Ogromne imperialne okręty są ukazane szczegółowo, ze wszystkimi detalami, ale nie one wiodą tu prym – całą chwałę odbiera im bowiem wielorybia flota Cyla. Cyborgizacja tych stworzeń przewijała się już w popkulturze, ale unoszące się w przestrzeni kosmicznej giganty budzą respekt nawet wśród załogi gwiezdnych niszczycieli. Ale dość o kosmicznych kolosach. Rysownik ten równie wspaniale radzi sobie z postaciami – aż chciałbym, aby postaci Doktor Arphy czy Thanotha pojawiły się w wersji aktorskiej. Największe wrażenie robi jednak retrospektywna scena z udziałem Vadera i Cyla. Jest ona niejako manifestem osobowości lorda Sithów, odrzuca to, co było. Historia o tytule Koda, zilustrowana przez Maxa Fiuro zmienia nastrój – punkt widzenia Tuskenów jest w końcu nieco inny. Sama Koda nawiązuje do przeszłości głównego bohatera i jego rodzinnej planety. W Ataku klonów jedno z koczowniczych plemion zostało wybite przez wówczas jeszcze padawana Anakina Skywalkera w akcie zemsty za śmierć matki. Jako Vader powraca na rodzinną planetę w niespodziewany sposób.
Darth Vader to nie tylko błysk karmazynowego miecza świetlnego, głęboki głos i duszenie Mocą – to osobowość skomplikowanej duszy, która w jakimś stopniu nadal pozostaje tym samym nieustępliwym dzieciakiem z Tatooine, zabranym stamtąd jako nadzieja, która stała się zagładą Zakonu Jedi. Gdy przeszłość, pod postacią syna Luke’ a powraca, w uporządkowanym świecie otwierają się zupełnie nowe ścieżki. Ścieżki, po których przejście nie będzie łatwe. Historia Kierona Gillena mówi o czarnym charakterze, który od zawsze był pociągający, ale nigdy nie okazywał ludzkich słabości. Tutaj jego działania w stronę poznania syna, mimo iż naznaczone zapewne chęcią obalenia Palpatine’a, nie przystają do osobnika, który ze spokojnym sumieniem sukcesywnie niszczy swoich przeciwników. Przez to komiks ten daje szerszą perspektywę na to, kim naprawdę jest Darth Vader i ile jest w nim jeszcze Anakina Skywalkera – co czyni go naprawdę atrakcyjną pozycją, na dodatek dostępną w niemal każdym kiosku i saloniku prasowym.
Tytuł oryginalny: Darth Vader 20- 25: End of games
Scenariusz: Kieron Gillen
Rysunki: Salvador Larroca, Max Fiuro
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 148
Ocena: 85/100