Call of Duty: Infinite Warfare – Recenzja nowej odsłony wyeksploatowanej marki

Zgodnie z tradycją w okresie jesienno-przedświątecznym na półkach sklepowych pojawiła się nowa odsłona serii Call of Duty. Jak co roku w sieci można znaleźć olbrzymią ilość postów, memów i innego rodzaju artystycznych tworów skupiających się w zasadzie na jednym i tym samym – że seria zjada swój własny ogon. Infinte Warfare, bo taki podtytuł nosi tegoroczne wydawnictwo, zdaje się jednak zaprzeczać tym opiniom. W tym roku Call of Duty proponuje kilka świeżych rozwiązań, co tytułowi studia Infinity Ward wychodzi naprawdę na zdrowie. Choć nie jest to produkcja pozbawiona wad, to jednak Infinite Warfare zadziwiająco dobrze sobie radzi, oferując najlepszą kampanię dla jednego gracza w serii CoD od lat.

Infinite Warfare stanowi kolejną odnogę fabularną, którymi seria zaczyna obfitować. Pozwalając sobie na pewne nadużycie, użyję określenia „uniwersum” Infinite Warfare opisuje ludzkość podbijającą kosmos. Układ słoneczny został opanowany, a planety i asteroidy naszego systemu zostały zasiedlone i radośnie eksploatowane. Taki stan rzeczy oczywiście rodzi niesnaski, tarcia i niezadowolenie, a docelowo konflikt, w którym ma się rozumieć, bierzemy udział. Koloniści formują tzw. Front Obrony Kolonii, którego lordem dowódcą, tfu, szefem zostaje niejaki Salen Kotch. W tej roli bezwzględny Kit Harrington, który użycza nie tylko swojego głosu, ale również i aparycji. Harrington radzi sobie całkiem nieźle z voice actingiem, choć trzeba przyznać, że jego postać występuje stosunkowo rzadko.

Kotch nienawidzi „Ziemian” do tego stopnia, że gotowy jest wysyłać swoich ludzi na terrorystyczne misje samobójcze. Jedna z nich kończy się niemal unicestwieniem całej floty okrętów kosmicznych przeciwnika. W grze zostaje niewiele jednostek, a na czele jednej z nich staje właśnie nasz bohater.

https://www.youtube.com/watch?v=Qj_yAyazTXw

Zobacz również: Komediowy Zwiastun Call of Duty: Infinite Warfare

Fabuła jest niestety słaba, scenariusz jest dziurawy i razi nieścisłościami. Podczas jednej z pierwszych misji jedna z postaci zaczyna mieć wyraźny problem z mechanicznym kolegą z oddziału. Syndrom Ripley-Bishop uwidacznia się obiecująco przez całą poziom, niestety nie znajduje odpowiedniego rozwiązania. Już w kolejnym etapie postaci te są najlepszymi kumplami. Dlaczego? Co się stało, że nagle wszystko zmienia się o 180 stopni? Takich chwil w trakcie zabawy napotkamy sporo, ale najpiękniejsze w całym ambarasie jest to, że niespecjalnie to przeszkadza. Call of Duty przyzwyczaiło już do pewnej naiwności i naciągania fabularnego. W przypadku Infinity Warfare można to przełknąć, bowiem rozgrywka jest wciągająca i odpowiednio skonstruowana. Tytułowi studia Infinity Ward udało się coś zadziwiającego – wytworzyło atmosferę, w której w pewnym momencie przestało się dla mnie liczyć, jakie problemy przeżywają bohaterowie i co się stanie, jeśli nie uda im się wykonać kolejnej misji. Przeżycia i emocje zaczynały kształtować się na nieco niższych poziomach. Chciałem zabijać więcej przeciwników, korzystać z kolejnych zabawek, chciałem wykonać kolejny etap i natłuc więcej wrogich oficerów (Asów).

Call of Duty: Infinite Warfare co do „zasady działania” nie odszedł zbyt daleko od swoich protoplastów. To nadal shooter FPS, w którym biegniemy jak po sznurku, wybijając do nogi wszystko co stanie nam na drodze i nie nosi naszego munduru. Wprowadzono jednak kilka ożywiających zabawę zmian.

Znalezione obrazy dla zapytania call of duty infinite warfare

Sama kompania nie toczy się w 100% liniowo, jak zawsze. Na mostku naszego okrętu znajduje się mapa, za pomocą której desygnujemy kolejne cele do ataku. Misje dzielą się na główne i poboczne, a te drugie dodatkowo na infiltracyjne i myśliwskie. Misje infiltracyjne polegają na przeprowadzeniu abordażu na jednostkę wroga, przejęcie wyznaczonych celów, odbicie zakładników czy eliminację oficerów, a nawet całej jednostki. Różnorodność tych poziomów jest bardzo miła – przeplatają się tu bowiem misje tradycyjne, w których nie ściągamy palca ze spustu, z takimi, w których konieczne staje się bardziej dyskretne podejście i kluczenie po mrocznych zakamarkach. Raz nawet przyjdzie nam przywdziać wdzianko wrogiego oficera i pokrążyć pomiędzy przeciwnikami. Wrażenie robi również sposób abordażu, ponieważ podchodząc do kosmicznego krążownika w skafandrze możemy podziwiać jego ogrom. W innym przypadku wejście do trzewi kolosa nie jest tak delikatne, po prostu wlatujemy myśliwcem do hangaru, rozwalamy co się da, zabieramy co potrzeba i wracamy tą samą drogą. Rozmach i emocje gwarantowane. To samo dotyczy drugiego typu misji pobocznych, w których pilotujemy myśliwiec i toczymy starcia z wrogimi flotyllami. Celem tych etapów jest wyczyszczenie obszaru z przeciwników znajdujących się w myśliwcach i większych jednostkach – krążownikach czy lotniskowcach. Walka jest bardzo dynamiczna i choć odbywa się na schemacie – namierz, wystrzel, wypluj flarę – to jest naprawdę bardzo dobrze zrealizowana. Pilotowanie jest łatwe do opanowania, a zestrzeliwanie kolejnych wrogów sprawia dużo frajdy.

Podczas realizowania tych misji będziemy również spotykać się z tzw. asami. Są to oficerowie wrogiej floty, dysponujący delikatnie, wręcz niezauważalnie lepszymi jednostkami, a ich eliminacja jest wymagana by ukończyć misję. Na naszym okręcie znajduje się tablica z talią kart, które reprezentują wrogich asów, na której odznaczamy odstrzelonych wrogów.

Stały współpracownik

Dziennikarz i tłumacz ale posiada wiele innych twarzy. Poszukuje rozwiązań wydłużających dobę do 72 h.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?