Właśnie z tego powodu nie darzę wielką sympatią filmowych festiwalów. Na Sundance, Toronto czy pożal się Boże innym spędzie wychwalania arcydzieł, których i tak nikt nigdy nie obejrzy, oczywiście napompowano do granic przyzwoitości estymę Czarownicy. To miał być przełom, przerażające doświadczenie i ogólnie niezwykły seans, który odświeży całe kino grozy. Ludzie, szanujmy się choć odrobinę.
Bajka ludowa z Nowej Anglii to notabene nie jest sequel disneyowskiego hitu z Angeliną Jolie, wbrew temu, co robią spece od promocji. Nie można było tego nazwać Wiedźma? Jakkolwiek by tytuł nie brzmiał, recenzowana dziś pozycja opowiada o rodzinie kolonizatorów, których dość mocno konserwatywny styl życia naraża na społeczny ostracyzm. Stąd mniej lub bardziej wolontaryjnie decydują się zamieszkać z dala od cywilizacji, na skraju lasu. Natychmiast widz zdzielony zostaje obuchem niedorzeczności, jakoż nasza familia głęboko wierzy, że to pobliskie im skupisko drzew zamieszkują wszelakie moce piekielne z szatanem na czele. Po co więc żeście wieśniaki się tam osiedlili? Zabrakło innych terenów w Ameryce? Niby rozsądne postaci, a decydują się igrać z ogniem, za co oczywiście spadnie na nich milion klątw, przekleństw i nieszczęść.
Zobacz również: Rings – pierwszy zwiastun i plakat horroru!
Pierwsze z nich to porwanie niemowlęcia przez mieszkającą w środku lasu wiedźmę. Pytacie, czy nie zdradzam w tym momencie istotnego elementu fabuły? W żadnym razie, uchylam jedynie tajemnicę pierwszych kilku minut filmu, który już na samym początku samodzielnie rezygnuje z dania widzowi szansy na własną interpretację, czy domysły, aby może przypadkiem wszelkie przykrości nie są jedynie niefortunnymi zbiegami okoliczności lub urojeniami. Nic z tych rzeczy. Skrajnie religijna rodzina świadomie zamieszkuje w miejscu, gdzie działają moce piekielne, które z czasem oczywiście dosięgają jej członków. Fabuła w Czarownicy istnieje bardziej jako pretekst, do tworzenia klimatu, tylko promienieje zupełnie zerowym poszanowaniem praw logiki, swoją beznadziejnością irytuje i przeszkadza w angażowaniu się w kolejne dramatyczne przeżycia udręczonych kolonizatorów. Notabene przynajmniej zakończenie pozostaje pełnokrwiste i zdecydowane, szkoda, że trzeba na nie tyle czekać.
Reżyser nie jest zainteresowany opowiadaniem historii, tylko budowaniem klimatu. Dopieszczone zdjęcia, odpowiednio zdewastowane stroje i wymyślne akcenty, tym przede wszystkim zachwyca Czarownica. Całość ogląda się ciężko, lecz na pewno wykreowana sytuacja intryguje swoją niecodziennością, szorstkością i intensywnością. To jeden z tych obrazów, który sugestywną muzyką i długimi ujęciami non stop czaruje widza, że ten ma do czynienia z czymś pozornie niesamowitym, jak się ogarnie, to tam daleko w tle siedzi schowana głębia i drugi podtekst wszystkich wydarzeń. Jak się je odkryje, rozsadzenie czachy gwarantowane. Wszystko zresztą jest bliższe dramatowi psychologicznemu, a nie horrorowi. Jedno trzeba powiedzieć, strasznych elementów, to w Czarownicy widnieje jak na lekarstwo. Zresztą bezapelacyjnie twórcom zupełnie o to chodziło, by straszyć widownię. Są za dobrzy na prymitywne jump scare’y. Sam kontekst dobranych środków artystycznych nasuwa jednak skojarzenia, iż będzie się obcować z kinem grozy, stąd marketingowcy skrzętnie to wyłapali, gdyż gdyby reklamować to dzieło jako niezależny dramat obyczajowy, nikt raczej by się nie skusił na seans.
Zobacz również: Obecność 2 – recenzja kontynuacja przeboju Jamesa Wana!
Będąc po części uczciwym, to jakiekolwiek by to barachło nie było, nie można go tylko gnoić. Takie aktorstwo wypadło na ten przykład wyśmienicie. Wszyscy oczywiście, jak na kino psychologiczne przystało, są zdewastowani życiowo i nie mają pojęcia, co to dystans i uśmiech. Mimo przedstawienia ściśle wąskiego zakresu emocjonalnego mało znani aktorzy spisują się na medal, ani przez chwile nie wychodząc z roli i eiwdentnie portretując ludzi o perspektywie totalnie odmiennej od nam obecnej. Dzieciaki poprowadzono po prostu brawurowo i dla samej mistrzowskiej sceny egzorcyzmu warto przecierpieć wcześniejsze nudne pół godziny. Jednakże całkiem sporo o całej sytuacji mówi fakt, iż najbarwniejszą postacią i tak pozostaje Czarny Piotruś. Oby doczekał się własnego spin-offu, bo niejednoznaczną grą i rezolutnym spojrzeniem w większości tworzy atmosferę napięcia w tym filmie. Recenzenckim obowiązkiem jeszcze wspomnę – Czarny Piotruś to kozioł.
Robert Eggers to debiutant. Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii to sztuka przez duże „S”. Nieco ponad dekadę temu, w czasach, gdy nikt do kin na rodzime produkcje nie chodził, w Polsce kręciło się nieco tego typu twórczych ekspresji, żeby tylko o Hienie i Diable wspomnieć. Pozornie nawet niedawny Demon ma kilka elementów wspólnych, choć słowo „pozornie” jest w tym przypadku esencjonalne. Podtytuł sugeruje, że miała wyjść ludowa legenda, jakie opowiada się wieczorami przy ognisku, lecz za takie coś gawędziarza by na taczce z gnojem ze wsi wywieziono. Kogoś na pewno taka forma kinematografii zadowoli. Pana artystę ze stanowiska reżysera/scenarzysty raczej uszczęśliwiła. Nie jestem pewien, czy do końca o to by siebie zadowalać w tym całym kręceniu hitów chodzi. Żeby było śmieszniej, finalnie ta cała wzniosłość, niezwykłość i nieszablonowość i tak sprowadza się do pokazania gołego tyłka i cycków. Taki artyzm to ja lubię. Takie filmy… już niekoniecznie.