Recenzja „Łowcy i Królowej Lodu” – sequelu baśniowego hitu

Odejście od korzeni

Film „Królewna Śnieżka i Łowca” w 2012 roku podbił serca wcale nie tak małej rzeszy kinowych fanów. Reżyser – Rupert Sanders – spróbował tchnąć nieco świeżości w znaną historię i zaproponować ścieżkę inną niż ta znana z produkcji Disneya. W jego ujęciu, w miejscu tradycyjnej romantycznej infantylności pojawiły się mrok i mgła. Film cechowała też swoista szlachetna prostota. Historia znana z baśni, pomimo kilku zmian, została opowiedziana wiernie, a kluczowe jej elementy zostały ciekawie wykorzystane (jabłko, krasnoludki itd.). „Śnieżka i Łowca” nie ustrzegli się oczywiście wpadek, jednak efekt końcowy był zaskakująco dobry (w czym niemały udział miała demoniczna kreacja Charlize Theron). Cztery lata później dostajemy sequel/prequel – „Łowca i Królowa Lodu”. Tym razem jednak, wchodząc ponownie do znanego świata możecie poczuć się trochę nieswojo. To jedna z tych produkcji, w których chłodna kalkulacja decydentów z Hollywood wzięła zdecydowanie górę nad autorską wizją.

Zobacz również: Powrót do przeszłości – „Królewna Śnieżka i Łowca”

Niestety czuć to już na podstawowym etapie scenariusza. W pierwszej części wystarczyła wariacja na temat jednej baśni. W „dwójce” mamy totalny postmodernizm rzeczy modnych. Jest oczywiście rozwinięcie pewnych wątków ze „Śnieżki i Łowcy”, jest tytułowa Królowa Lodu, a po drodze jeszcze pewien motyw mocno inspirowany… „Władcą pierścieni”. Zacznijmy jednak od początku. Wstęp filmu to ekspresowy zapis wydarzeń sprzed wydarzeń znanych z części pierwszej. Dowiadujemy się dlaczego Królowa Lodu ma oddech jak po mentosach, jak powstała jej armia oraz historię Łowcy i jego żony. Dalsza część to już pełnoprawny sequel. Na podbój królestwa Śnieżki zmierza Królowa Lodu, a na dodatek ginie lustro Ravenny, które ma wielką moc. Sytuacje może uratować jedynie główny bohater wraz ze swoją drużyną.

Na reżyserskim fotelu „Łowcy i Królowej Lodu” zasiadł tym razem bliżej nieznany Cedric Nicolas-Troyan. Nowy reżyser zdecydował się przesunąć ciężar gatunkowy z mrocznego fantasy w kierunku produkcji o charakterze bardziej familijnym. Zapomnijcie więc o kolejnych panoramach, dziwacznych deformacjach królowej czy wizytach w ciemnych lasach. Szykujcie się na przygodowe kino drogi pomieszane z kinem akcji w stylu fantasy. Przez większość czasu główny bohater przemierza lasy wraz z grupą wesołych krasnoludów stawiając czoła najrozmaitszym niebezpieczeństwom. Sceny akcji (których jest więcej) stały się dużo bardziej efektowne niż wcześniej. Łowca, jego sprzymierzeńcy i wrogowie kręcą co chwila piruety niczym bohaterowie wschodnich filmów walki. W całej tej zabawie zawodzi jednak sama historia. W pewnym momencie dramatyzm siada, a postać Królowej Lodu kompletnie nie wykorzystuje potencjału drzemiącego w jej andersenowskim rodowodzie. Całość ma ratować kilka fabularnych zakrętek. Problem w tym, że większość widzów rozgryzie je po kilkunastu minutach seansu –  wystarczy, że widzieliście choć kilka filmów.

 

Zobacz również: Recenzja nominowanego do Oscara filmu „Mustang”

Jedną z niewielu rzeczy, które zmieniły się na plus jest wyhodowanie przez bohaterów poczucia humoru. Jego największym źródłem są oczywiście dialogi krasnoludów (w tym krasnoludzkich kobiet!), które na każdym kroku uprzykrzają sobie życie małymi złośliwościami. Szkoda jedynie, że poza rolą humorystyczną, krasnoludy nie odgrywają już żadnej istotniejszej roli dla całej fabuły. Mam też wrażenie, że w trochę lepszy sposób obchodzono się z efektami specjalnymi. Wszystko wygląda tu po prostu lepiej niż w „Królewnie Śnieżce i Łowcy”. Kostiumy i scenografia wciąż wyglądają znakomicie. Tego samego nie można niestety powiedzieć o aktorach. Chris Hemsworth nawet nie próbuje stworzyć kreacji innej niż ta znana z Thora (tym razem to Thor w wersji dowcipkującej). Z kolei Charlize Theron (której ekranowy czas krótszy niż moglibyście zakładać) stara się jakby mniej niż w części pierwszej. W zasadzie jedynie Emily Blunt  jako Królowa Lodu (oraz wspomniane krasnoludy) próbuje trochę zniuansować swoją postać i nadać jakiegoś ludzkiego wymiaru. 

Na koniec powiem trochę przewrotnie, że być może najlepiej na „Królowej Lodu i Łowcy” najlepiej będą się bawili przeciwnicy „jedynki”. Odejście od mrocznego fantasy na rzecz formuły „typowego blockbustera” może sprawić, że spędzicie beztroskie dwie godziny w akompaniamencie dowcipów i efektownych scen akcji. Fani „Śnieżki” (nawet Ci umiarkowani jak niżej podpisany) odczuwać będą jednak spory zawód. Tym bardziej, że historia nie do końca wygląda jak to co zapowiadały trailery.  

Za seans dziękujemy: 

źródło ilustracji wprowadzenia: materiały prasowe

Dziennikarz

Redakcyjny hipster. Domorosły krytyk filmowy, fan mieszaniny stylistyk i kreatywnego kiczu. Tępiciel amerykańskiego patosu i polskich kom-romów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?