Horrory i Finlandia. Pytanie o takie zestawienie raczej nie przyniesie szybkiej odpowiedzi nawet najbardziej zapalonym kinomanom. Zaskakujący Bodom w reżyserii Taneli Mustonena ma duże szanse, aby zmienić ten stan rzeczy.
W 1960 roku nad tytułowym jeziorem doszło do makabrycznego morderstwa. Kilka dekad później dwaj młodzieńcy pod pozorem nocnej imprezy zabierają dwie koleżanki do słynnego miejsca zbrodni, aby dokonać rekonstrukcji wydarzenia i odkryć prawdę za nim stojącą.
Zobacz również: Rings – recenzja kontynuacji kultowego horroru
Cel podstawowy Mustonena, a więc budowanie atmosfery grozy i sprawienie, aby kilkukrotnie nasze tętno przyspieszyło zostaje osiągnięty. Trzeba przyznać, że Fin ma talent doprowadzenia nas do nerwowego drygu za pomocą minimalnych środków. Wystarcza mu odpowiedni ruch kamery, skrzypiąca muzyka, gęsty las skąpany w księżycowej poświacie oraz bohaterowie wymachujący latarkami.
Przez długi czas wszystko wskazuje, że Bodom będzie po prostu nieźle zrealizowanym od strony technicznej, lecz dosyć schematycznym horrorem naśladującym Piątek trzynastego, w którym miejscy nastolatkowie, reprezentujący szablony gatunku (dziewica, nerd, rozpustnicy), w ciepłą letnią noc wyruszają na łono dzikiej natury. Na szczęście intencją fińskiego reżysera nie była wyłącznie dobrze wystylizowana odtwórczość. Wraz z pierwszą przewrotką fabularną Mustonen z banalności przechodzi w skrajność i przepoczwarza Bodom w dziki filmowy rollercoaster, w którym podział na ofiary i oprawców oraz chwilę wcześniej ustabilizowana sytuacja okazuje się być tylko preludium do następnej i następnej zmiany. Balansująca na cienkiej granicy autoparodii mnogość błyskawicznych fabularnych rewolucji może niektórych przyprawić o ból głowy i sprawić, że odrzucą film, jako przekombinowany. W końcu wiele amerykańskich horrorów zakończyłoby się jeszcze przed pierwszym twistem. Jednak pewnym ukojeniem i ratunkiem dla filmu staje się w pełni ironiczne zakończenie historii nastolatków.
Zobacz również: TOP15 – najlepsze teledyski inspirowane filmami i serialami
Bez wątpienia Bodom nie jest filmem nudnym i schematycznym. Fiński slasher, obok wywołania strachu pragnie nieustannie zaskakiwać widza. Oba cele udaje się zrealizować, dzięki reżyserskiej umiejętności kreowania grozy, przewrotnemu scenariuszowi oraz dobremu odnalezieniu się młodych aktorów w zmiennej konwencji, szczególnie Nelly Hirst-Gee. Niestety nie da się powiedzieć, że całościowy efekt udał się w pełni, gdyż skrzętnie budowane napięcie ulatnia się wraz z nadmiarem finałowych atrakcji.
Ilustracja tekstu: materiały prasowe