Do tej pory indonezyjski przebój Słudzy diabła oglądać można było w Polsce na pojedynczych festiwalowych seansach. W ten piątek horror trafia u nas do szerszej dystrybucji i pojawi się w repertuarze wybranych kin. I zdecydowanie warto się na film w reżyserii Joko Anwara wybrać, bo to pozycja będąca wyjątkowo udanym pastiszem horrorów oraz po prostu dobrą rozrywką. W sam raz na „antywalentynkowy” weekend.
Słudzy diabła u swojej podstawy jest remakiem kultowego azjatyckiego filmu grozy z początku lat 80. Oryginał to raczej kinematograficzny biały kruk dla kinomanów w Polsce, więc z anglojęzycznych opisów można dowiedzieć się, że Anwar nie kopiuje go scena po scenie, a dokonuje istotnych zmian. Natomiast mimo współczesnej daty produkcji, to z każdego centymetra kadru czuć jak indonezyjską produkcję przenika atmosfera starych czasów. I to nie tylko dlatego, że rozgrywająca się w 1981 roku akcja wymagała odpowiedniej retro stylizacji scenografii, kostiumów czy fryzur. Do minionych lat przenosi nas stawianie na praktyczne efekty, sposób kadrowania, muzyka, ale i liczne inspiracje oraz rzucane tropy, wśród których odnajdziemy echa klasyków takich jak: Dziecko Rosemary, Omen, Egzorcysta, Noc żywych trupów czy Ring. Anwar do swojego celluloidowego koszyka po trochu wrzuca więc teorie spiskowe o show-biznesie (ach, te piosenki puszczane od tyłu!), azjatyckie ghost story, historie o nawiedzonym domu, opętaniu, gore, zombie czy horror satanistyczny i skleja wyśmienitą mozaikę, w której centrum mamy historię sporej, bo aż siedmiosobowej, trzypokoleniowej indonezyjskiej rodzinki. Borykają się oni z problemami finansowymi, lecz łatanie domowego budżetu to oczywiście pikuś przy tym, z czym przyjdzie im się zmierzyć i prawdą, którą odkryją.
Zobacz również: Okręt strachu – recenzja chińskiej odpowiedzi na Piłę │Fest Makabra 2
Część osób po seansie powie, że to historia jakich wiele w gatunku. Reżyser nie odkrywa też w Sługach diabła kina grozy na nowo. A jednak spośród wypluwanych rokrocznie zastępów horrorów wyróżnia się pozytywnie. O jego sile stanowi przede wszystkim kinofilska i pranksterska natura reżysera, której doświadczamy w formule nieustannej gry z widzem oraz niesamowitej umiejętności łączenia humoru z horrorem. Słudzy diabła to taki film, w którym trwające do końca świata i jeden dzień dłużej budowanie napięcia służy markowaniu grozy i jest przygrywką do tego, by zażartować i na przykład przy akompaniamencie głośnego dźwięku pokazać tytuł filmu, a następnym razem niespodziewanie przyprawić nas o stan przedzawałowy. Najwłaściwszą ilustracją oraz esencją tego stylu jest długa scena nocnej odysei z łóżek do łazienki dwóch chłopców, w trakcie której na przemian śmiejemy się i boimy, by na koniec niespodziewanie ten śmiech uwiązł nam ze strachu w gardle.
Na osobną wzmiankę zasługuje cały zespół aktorski. Drugoplanowi aktorzy udanie ożywiają najbardziej szablonowe postaci z annałów horroru, a ze świetnie napisanych interakcji między rodzeństwem doskonały użytek robi przede wszystkim dziecięca obsada, która swobodnie meandruje między słodką naiwnością, a diabelskim nasieniem.
Zobacz również: Polski zwiastun horroru Słudzy diabła
W żadnym momencie trwania Słudzy diabła nie aspirują do miana filmu, który sili się na nadmierne psychologizowanie postaci albo tworzenie drugiego dna. Głębia ogranicza się tu do opowieści o sile rodzinnej miłości, bo twórcę najbardziej interesuje zabawa gatunkiem i zapewnienie nam niezłego fabularnego twista, a nie przeżywanie traum. W końcu to Joko Anwara projekt-marzenie, a oryginał zainspirował go do zostania filmowcem. I chwała mu za to.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe