Pięknej i Bestii przedstawiać nikomu nie trzeba. Ta francuska ludowa baśn doczekała się już wielu adaptacji, a gdy raz jeden zabrał się za nią Disney, powstała pierwsza w historii animacja nominowana do Oscara w głównej kategorii, konkurująca z takimi klasykami jak Milczenie owiec czy JFK. Minęło dwie i pół dekady a owa wytwórnia opowiada nam tę historię jeszcze raz, tym razem w wersji aktorskiej. Za kamerą ustawia Billa Condona, reżysera dwóch części Sagi Zmierzch, ale także świetnego filmu o amerykańskim odpowiedniku Michaliny Wisłockiej, Kinsey oraz dobrej, choć mocno niedocenionej Piątej władzy. I to jemu należą się pierwsze oklaski, bo choć wydaje się to trudne do uwierzenia, temu zadaniu bardzo dobrze podołał. W wielu elementach animowany pierwowzór poprawił i choć zdarzyło mu się również parę położyć, to przede wszystkim świetnie odtworzył magię tej opowieści. Dlatego już od 17 marca w kinach znowu będziecie mogli wrócić do czasów dzieciństwa.
Zobacz również: Piękna i Bestia zakazana w Rosji za propagowanie homoseksualizmu?
Streszczać tej historii raczej nie trzeba, bo to jak opowiadać Czerwonego kapturka, więc bez zagłębiania się od razu przejdziemy do konkretów. Film urzeka nas od samego początku. Po przynuceniu kilku taktów lekko podrasowanej wersji klasycznego motywu muzycznego dowiadujemy się (ponownie), co sprawiło że nasza bestia stała się bestią. Od razu możemy zobaczyć znakomitą stronę wizualną filmu, bowiem już scena rzucania uroku robi piorunujące wrażenie. A dalej wcale nie jest gorzej. Ostatni raz takie wizualne fajerwerki widziałem przy okazji Alicji w krainie czarów Burtona. Tylko tutaj jest więcej treści.
Właśnie to co Condon i autorzy scenariusza dodają od siebie do tej historii jest największą zaletą. Metraż filmu jest dłuższy o przeszło 40 minut niż w przypadku wspominanej tutaj cały czas animacji i poza lekkim przeciągnięciem finału oraz nieco mniej lekkim przeciągnięciem sceny pierwszego obiadu Belli w zamku jest to czas wykorzystany naprawdę dobrze. Największy zarzut, jaki kierowałem do Pięknej i bestii sprzed 26 lat to fakt, że czasu ekranowego między totalnym niezrozumieniem a miłością tytułowych bohaterów jest raptem 10 minut, tutaj to wszystko jest dużo lepiej rozłożone. Widzimy iskry, widzimy chemię, widzimy wydarzenia, które zbliżają ich do siebie. No i Bella jakby mniej boi się Bestii od samego początku.
Zobacz również: La La Land – przegląd ścieżki dźwiękowej [Recenzja i odsłuch]
Ów mniejszy strach może być jednak po części wywołany faktem designu naszego potwora. Jest on bowiem zaprojektowany naprawdę średnio i wyróżnia się in minus w stosunku do reszty wykreowanego świata. Znowu posługując się porównaniem z wiadomym filmem, jak przy pierwszym seansie bajki to coś ryknęło, to dziecko szybko chowało się pod kołdrę i parę dni musiało spać z mamą. Teraz takiego efektu wow nie było, nie tylko dlatego, że jestem już trochę starszy.
Rozważania na temat obsady filmu zacznę od szeroko rozprzestrzenianej niedawno w internecie informacji, jakoby Emma Watson dla tego filmu zrezygnowała z głównej roli w La La Land. I można dziękować niebiosom że tak się stało, świat jest dzięki temu lepszy. Nie tylko dlatego, że Emma Stone jest po prostu nieco lepszą aktorką i teraz już ma na półce swojego pierwszego Oscara, ale również ze względu na to, że nowy film Disneya zyskuje na Emmie Watson. Jej ekranowy image uroczej, niewinnej młodej kobiety pasuje tu jak ulał. Jednak show bezwzględnie kradnie Ewan McGregor. Choć swoją postać (Lumiere’a) lwią część opowieści tylko dubbinguje, to wypada fantastycznie. A gdy do duetu dojdzie mu Sir Ian McKellen, to nie możemy oderwać od nich wzroku i słuchu. Stewart i Jackman z Logana szybko dostali godną konkurencję.
Zobacz również: TOP 20 – najlepsze musicale wszechczasów
Zachwyca także strona musicalowa. Wszystkie piosenki są zaaranżowane, a także zaśpiewane dobrze, niektóre nawet bardzo (nie spodziewałem się po Watson tak dobrego wokalu). W nowej aranżacji film przypomniał mi także utwór wprowadzający postać Gastona, który pokochałem ładnych parę lat temu. Teraz pewnie wróci na moje głośniki.
https://www.youtube.com/watch?v=0C4HqBxZ7ZI
Jednak żeby nie było za słodko, trzeba pokazać jeszcze jedną poważną rysę, jaka jest na tej produkcji. Otóż kilka dni temu w internecie pojawiła się informacja, że podobno Le Fou jest w tym filmie homoseksualistą. Podobno, bo gdybym tego nie przeczytał, to raczej bym nie zauważył. Pisałem kiedyś tekst przy okazji całego szumu z Elsą lesbijką (konkretnie TUTAJ), że sprawa może być burzą w szklance wody, a tego typu zabieg absolutnie nic nie wniesie do animacji. Jest pierwszy homoseksualny bohater w Disneyu i od razu definicyjny przykład jak takich postaci nie wprowadzać. Josh Gad cały film lekko ślini się do Gastona, a historii ten wątek nie daje absolutnie nic. Wypadałoby tylko spytać środowisk LGBT czy to właśnie o takie coś walczyli.
W ogólnym rozrachunku jednak Piękna i Bestia bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. To film dopieszczony wizualnie, zrobiony z pasją i pokazujący, że można dać drugie życie i dodać coś ciekawego do nieco już skostniałej historii. Znowu poczułem się jak dziecko i to takie, które właśnie poszło na wytworną sztukę do teatru. Dlatego jeśli macie sentyment do tej opowieści lub jakimś cudem jej nie znacie, polecam Wam to samo. Bilety do kina są przecież dużo tańsze.
Ilustracja wprowadzenia: Laurie Sparham; Disney Enterprises, Inc.