Ostatnio nasza Jaga ma chyba dobrą prasę na Zachodzie, albo Hollywood już przerobiło cały bestiariusz folklorystyczny od Afryki po Azję. Mało tego, że John Wick obrał sobie tę ksywkę, to właśnie do kin wleciał brytyjski horror traktujący o wrednej jędzy, której lepiej nie zawracać głowy, bo inaczej będzie kuku. Oczywiście, jak to w takich produkcjach bywa, słowiańskie wierzenie zostało zmielone i niewiele ma wspólnego ze źródłem, a co gorsza w tym pasztecie nie czuje się nawet kurzych nóżek, a co mówić soczystego mięsa, jedynie scenariuszową watę i reżyserskie trociny.
Wyciągnięta z pożółkłego poradnika dla scenarzystów wkurzona na świat nastolatka (grana przez Lucy Boynton) na pewno nie widziała żadnego filmu. Puka więc do staruchy z przedmieścia Cardiff, choć o babie krążą złowieszcze legendy, ale nie, ona wie lepiej, ignoruje więc złowieszczą muzykę i atmosferę banału unoszącego się wokół swoich poczynań. Klątwa musi się dopełnić, więc nastolatka puka i stuka do drzwi, a wkrótce bezczynnie patrzy, jak ginie jej czarnoskóry przyjaciel. Z pomocą dziewczynie rusza matka, Jess (Katee Sackhoff). Kiedyś kobieta poleciała za mocno w tany ze swoimi demonami innej kategorii, czyli narkotykami i alkoholem, a dzisiaj próbuje odzyskać szacunek córki. Mamy więc dwutorową opowieść o ucieczce przed maszkarą oraz wybaczaniu po latach. Młodociana Chloe, choć bardzo chce przeżyć, nie potrafi wybaczyć wyrodnej matuli tych jedynie zarysowanych nam przewinień z przeszłości. Jeszcze by się to wszystko dało jakoś oglądać, gdyby po prostu Baba Jaga ćwiartowała nastolatki mniej więcej co dziesięć minut, ale film Cordoga Jamesa ma niestety również aspiracje obyczajowe.
Rzadko oglądam produkcje z tego współczesnego nurtu kina grozy, a w mojej głowie tytuły się mieszają, motywy powracają jak natrętna mucha, a jeśli kiedykolwiek już przysiądę do takiej rozrywki, jeszcze przed trzecim aktem domyślam się fabularnych twistów. W Babie Jadze nie uświadczymy dobrze stopniowanego napięcia, tajemnicy czy psychodelii, która wespół z muzyką potrafi przecież niekiedy odświeżyć ten gatunek. Nic z tych rzeczy – film wydaje się głośno krzyczeć z półki w Biedronce dorzuć mnie do koszyka z jajkami i pomidorami, wszak leżę tu od tygodni. To zresztą fascynujące, że te hollywoodzko-azjatyckie taśmy wypełnione takimi produkcjami zawsze znajdują jakichś amatorów do obejrzenia, na sali kinowej objawiają się oni jako skryte w cieniu istoty, które – o ile dobrze zinterpretowałem reakcję – również wzruszyły ramionami, gdy pojawiły się napisy końcowe. Monstrum w tym filmie nie jest ani metaforą dojrzewania, ani niepokorności czy buntu – ono po prostu jest, bez większej mitologii, pozbawione charakterystycznego wyglądu i jasnych motywacji. Wśród przewidywalnych jump scare’ów i nudnej, silącej się na złowieszczość muzyki musimy przyglądać się aktorskim mękom Kathee Sackoff, która w przeszłości udowodniła, że jest zdecydowanie za dobra na takie chałturstwo.
Podsumowując – jedyną zasługą Baby Jagi jest wzbudzenie w piszącym te słowa zachwytu nad kulturą popularną. Czemu ludzie nie przewidują zwrotów fabuły w takich seryjnych produkcjach? Skąd biorą się pieniądze na te filmy? Kim są ci samotni ludzie, którzy skradają się – jakby wstydliwie – między rzędami w kinie, siadają ciężko na fotelach i oddają się tym ucztom? Czy to tylko niewytłumaczalne mechanizmy katartyczne (których też nie rozumiem), czy po prostu gatunek skrywa więcej tajemnic niż wyświechtany scenariusz rzeczonego filmu? I to jest dopiero groza i tajemnica.