Gdyby X-Men zaczęli cieszyć się popularnością na miarę Avengers czułbym lekkie zaniepokojenie. Mutanci od początku mieli kiepską opinię i tutaj nie jest inaczej. Grupa pod wodzą Storm heroicznie stara się ratować kolejnych homo superior, których liczba maleje w zastraszającym tempie. Wszystko za sprawą Mgieł Terrigenu i ospie M, że nie wspomnę o braku urodzeń nowych przedstawicieli gatunku. Pojawia się jednak światełko w tunelu, lecz jest ono z natury tych, które ciągną za sobą wagony i jeżdżą po szynach. Jeff Lemire w jednej chwili zarzuca nas kilkoma równoległymi wydarzeniami, wśród których znajdują się zarówno wątki osobiste, jak i te bardziej globalne.
Apocalypse jest ikonicznym przeciwnikiem X-Men i jego regularne powroty są dla mnie każdorazowo ekscytujące. Są jednak powroty w pełnej chwale i są takie, które wymagają dubla. Ostatnie wystąpienie starożytnego mutanta jest czymś pomiędzy, przynajmniej na razie. Apocalypse zostaje przyćmiony przez swoich Jeźdźców i rozliczne wątki, które naprodukował Lemire. Scenarzysta potrafi za to dobrze posługiwać się inną postacią, a mianowicie Staruszkiem Loganem. Nawet w Extraordinary X-Men widoczne jest, iż kanadyjski twórca pała sympatią do swego rodaka i nie stara się go spychać na boczny tor. Dziwna jest jedynie relacja na linii Logan-Jean Grey. Między nimi zawsze tliło się jakieś uczucie, lecz w wariacji, gdy ona jest nastolatką, a on żwawym, lecz jednak emerytem, możemy zapomnieć o jakiejkolwiek romantycznej otoczce. Na szczęście.
Lemire wyraźnie gubi rytm narracji. Autor, który zazwyczaj po mistrzowsku nadaje tempa, tutaj łapie zadyszkę. Może dlatego, że większość jego dzieł nie pędzi z akcją do przodu, jak zwyczajowo ma to miejsce w seriach superbohaterskich. Przykładowo, w Staruszku Loganie scenarzysta daje radę, mogąc skupić się na złożoności głównego bohatera. W Extraordinary X-Men wyraźnie nie radzi sobie z natłokiem wydarzeń i jakby na siłę próbuje naśladować dynamiczniejszych scenarzystów. W efekcie powstaje mnogość gałęzi i gałązek fabularnych, na których nie wyrasta nawet najmniejszy owoc. Muszę jednak za coś pochwalić Lemire’a. Nawiązuje on często do dziedzictwa X-Men i pojawienie się takich person jak Sugar Man zaliczam mu na plus.
Sytuacja fabularna lekko kuleje. Lepiej ma się sprawa z rysunkami. Kreska Humberto Ramosa jest elastyczna i zmieniające się jak w kalejdoskopie wydarzenia następują po sobie bez zgrzytów. X-Men szusują między krainami jak Dziwnoświat, kolejno przenoszą się w ponurą przyszłość pod władzą En Sabah Nura. Tu jednak najwidoczniejsza jest największa bolączka komiksu. Extraordinary X-Men tom 2: Wojna Apocalypse’a jest albumem za krótkim. Wydarzenia swobodnie mogłyby zostać rozrysowane na dwa tomy i nie uraczylibyśmy ani chwili dłużyzny. Rysunki Ramosa byłyby swobodniejsze i autor pozwoliłby sobie zapewne na więcej szczegółów, jak chociażby w Spectacular Spider-Man z pamiętnym polskim akcentem. Niepotrzebnie jednak wchodzi Victor Ibanez, autor całkiem dobry, lecz pozbawiony znamion charakterystyczności Ramosa.
Mimo moich narzekań Extraordinary X-Men tom 2: Wojna Apocalypse’a nie jest komiksem złym. Lemire ma ciekawe pomysły i zdecydowanie za mało czasu na ich rozwinięcie. Wątek z Nightcrawlerem czy Magik i dziewczynką imieniem Sapna są fundamentami pod porządne historie. Zamiast tego są one upchnięte wraz z kilkoma innymi, tworząc dzieło nasycone akcją, lecz dość anemiczną w treści. Jeśli jesteście fanami X-Men lepiej nadrobić zaległości z obu serii runu Bendisa bądź oferty od Mucha Comics. Extraordinary X-Men to dzieło dla naprawdę zagorzałych miłośników Dzieci Atomu i choć sam do nich się zaliczam, czekam bardziej na album autorstwa Jima Lee zapowiedziany w Marvel Classic, niż kolejne tomy i powiązane z omawianą serią eventy.
Tytuł oryginalny: Extraordinary X-Men vol.2: Apocalypse War
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Humberto Ramos, Victor Ibanez
Tłumaczenie: Maria Jaszczurowska
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 160
Ocena: 70/100