Z Ranczem i jego bohaterami spędzamy już okrągłą dekadę. Dokładnie tyle czasu minęło od pojawienia się pierwszego sezonu. Od tego czasu perypetie mieszkańców Wilkowyj rozkochały w sobie miliony Polaków. Nie zaryzykuję chyba zbytnio stwierdzając, że jest to jeden z najważniejszych rodzimych seriali XXI wieku. Tej jesieni następuje moment dla fanów wyjątkowy. Ranczo bowiem, po ponad rocznej przerwie, wraca po raz jubileuszowy, dziesiąty, a podobno także ostatni. Po zapoznaniu się z pierwszymi dwoma odcinkami nowej serii można powiedzieć, że wraca w swoim stylu. Ze wszystkimi plusami i minusami, jakie za tym idą.
Zobacz również: TOP 7 najciekawszych bohaterów z polskich seriali
Wilkowyje mają nowego Wójta. Lucy wyjechała do Stanów, co wiąże się z wielką depresją jej męża, który nie chce z nią rozmawiać nawet na Skypie. Solejukowa zrobiła licencjat, a Kozioł szykuje się już do kampanii prezydenckiej. Tylko na ławeczce, jedynym stałym miejscu na ziemi, cały czas bez zmian. Tak rozpoczynamy dziesiąty sezon serialu, dziejący się nie dłużej niż kilka miesięcy po wydarzeniach z zakończenia poprzedniego.
Ranczo miało w swojej historii lepsze i gorsze momenty, jednak jeśli spojrzeć przekrojowo, właściwie w każdym sezonie można wskazać podobne plusy i minusy. Nie inaczej jest tym razem. Głównie mowa tu o scenariuszu, który paradoksalnie jest zarówno największą zaletą, jak i mankamentem. Zaletą z tego względu, że twórcy dalej mają ucho do dialogów. Tak jak były właściwie zawsze, tak i teraz są po prostu zabawne, fajnie oparte na kontrastach pomiędzy postaciami. Zdobywający władzę duet Kozioł-Czerepach znów dostaje świetną scenę dotyczącą oświadczenia lustracyjnego przyszłego kandydata na prezydenta, na ławeczce zastanawiają się czym właściwie jest ten licencjat, a na plebanii czy majestat księdza pozwala na rąbanie drewna obcej osobie. To działa tak jak zawsze i tak jak zawsze kupi widzów.
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka – 2. sezon Singielki
Jednak wady skryptu są znowu dokładnie te same. Tutaj mówię o niekonsekwencjach, powtarzaniu i urywaniu wątków. U Solejuków skończyło się ukrywanie wygranej na loterii, teraz trzeba robić to samo z licencjatem, Kusy znów nie maluje, a Solejukowa zaczyna się zastanawiać jak ma żyć po tym jak cała siódemka dzieci wyfrunęła z gniazda i nikt nie przejmuje się tym, że raptem odcinek wcześniej dzieci w owym gnieździe są i to prawie w komplecie. Były wszystkie, nagle nie ma żadnego. Fabuła serialu generalnie z sezonu na sezon stawała się coraz mniej wiarygodna, z czym nie miałbym jeszcze absolutnie żadnego problemu, gdyby była przynajmniej konsekwentna. Bo to jest już duży grzech.
Po pierwszych dwóch odcinkach można więc wysnuć wniosek, iż Ranczo powraca na swoim poziomie. Ma te same kochane przez widzów postacie z tym samym świetnym, choć troszkę za grzecznym żartem (bo według mnie leciutkie ubarwienie dialogów słowami mocniej nacechowanymi emocjonalnie wyszłoby mu na dobre), tymi samymi uwielbianymi przez widzów postaciami, ale niestety także z tym samym brakiem logiki i niekonsekwencją w fabule. Jednak idę o zakład, że jeszcze kilka niezobowiązujących wieczorów dobrej rozrywki mieszkańcy Wilkowyj nam zapewnią i to także przez porę emisji serialu. W końcu niedzielnego wieczora, przed kolejnym tygodniem pracy bardziej potrzeba nam relaksu niż kolejnego głębokiego dzieła. Dlatego do minionych dziesięciu lat, spędzonych w najpopularniejszej polskiej wsi chętnie dodamy te ostatnie trzynaście tygodni. O ile rzeczywiście będą one ostatnimi.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe