Z okazji zbliżającego się wielkimi krokami remake’u obsypanego przed laty Oscarami filmu Ben-Hur przypadła mi recenzja pierwowzoru, który został w wydany w 1959 roku. Do seansu podszedłem nieco sceptycznie, sugerując się rokiem produkcji obrazu oraz jego długością (przygoda z pałającym zemstą, upokorzonym przez przyjaciela księciem Żydów trwa prawie cztery godziny!). Jednakże siedząc przed ekranem komputera byłem oczarowany rozgrywającym się przed moimi oczami spektaklem. Tak, dobrze czytacie, użyłem słowa „spektakl”, nazwanie bowiem tego wybitnego wręcz tworu zaangażowania i pasji zwykłym filmem jest po prostu nie na miejscu. Gotowi więc na pełną uczuć i emocji historię o człowieku, który stracił wszystko? Pragniecie poznać losy Juda Ben-Hura, zamożnego, żydowskiego księcia, sprowadzonego niesprawiedliwie do roli zamachowca i skazańca? Jeśli pozytywnie odpowiedzieliście na powyższe pytania, to usiądzie wygodnie w fotelu, ponieważ spektakl właśnie się zaczyna, kurtyna pnie się w górę, a ze wszystkich stron sali zaczynają dobiegać waszych uszy pierwsze nuty uwertury!
Ogromnie przypadła mi do gustu konwencja scenicznego przedstawienia. Mamy więc uwerturę, pierwszą część widowiska, antrakt oraz finalną połowę obserwowanego show. Dzięki temu odnosi się niesamowite wrażenie, jakby uczestniczyło się w jakimś teatralny przedstawieniu za czasów starożytności. Z pewnością wpływa to na kształtowanie niezbędnej dla filmu atmosfery oraz odpowiednio wprowadza widza w nastrój mającej się dopiero co zacząć opowieści. Ta z kolei toczy się w powolnym tempie. Twórcy stopniowo wprowadzają widzów w historię Ben-hura, obrazując najpierw tło dziejących się wydarzeń. Zatem fabuła została osadzona za czasów starożytnego Rzymu, w dzień narodzin Jezusa Chrystusa. Wspomniana postać, ważna z punktu widzenia religii oraz historii, pojawia się w obrazie sporadycznie, a jej działania oraz dzieje przeplatają się z poczynaniami tytułowa bohatera, stanowiąc daleko tło. Warto tutaj dodać, że film rozgrywa się na przestrzeni kilkunastu lat, co daje twórcom możliwość uchwycenia zmiany charakteru poszczególnych postaci pod wpływem określonych doświadczeń. Sama fabuła widowiska to połączenie historii z wierzeniami religijnymi oraz fikcyjnymi faktami, co owocuje porywającą, pełną zwrotów akcji historią, którą śledzi się z niewymuszoną przyjemnością od początku do samego końca.
Pierwsza część filmu skoncentrowana jest na szczegółowym ukazaniu postaci oraz zarysowaniu genezy późniejszego konfliktu. Twórcy wiele miejsca poświęcają tytułowemu bohaterowi oraz jego niemalże braterskiej relacji z Messalą. Na przykładzie tej dwójki możemy zauważyć reprezentowane przez Żydów oraz Rzymian wartości i różnice w poglądach. Zatruty ideologię cesarstwa Messala w pewnym momencie zaczyna widzieć jedynie czubek własnego nosa oraz możliwość awansu w złożonej hierarchii niewątpliwego mocarstwa nawet kosztem życiem innych. Ben-Hur stanowi jego zupełne przeciwieństwo. Oddany swoim ideom, dobrotliwy oraz mądry książę potrafi zarządzać zarówno swoim bogactwem, jak i ludźmi. Jest niezwykle roztropny i mimo iż dostrzega wady Imperium Rzymskiego, to stara się go nie osądzać, a narastający konflikt pomiędzy nacjami złagodzić w spokój pokojowy, bez rozlewu krwi. Trzeba przyznać, że ten segment bez wątpienia pozwala się zżyć z bohaterami, którzy są wielowymiarowi. Kolorytu dodaje im szczególnie druga część obrazu… Zatem twórcy sprawnie rozwijają narastający spór przechodzący w późniejszym czasie w motyw zemsty. Ten z kolei pozornie wydaje się stanowić główną oś fabularną widowiska, jednakże sens dzieła leży w zupełnie inny miejscu, o czym dowiadujemy się podczas drugiego aktu.
Finalna połowa widowiska to już konsekwencja poczynionych przez bohaterów decyzji w pierwszym akcie. Dużo tutaj emocji i uczuć, które niemalże wypływają z ekranu na obserwujących obraz kinomanów. Jest to zasługa przede wszystkim przykrych doświadczeń spotykających osoby z najbliższego otoczenia Ben-Hura. Nie raz będziecie uśmiechać się ze szczęścia przez łzy, ponieważ każdy sukces tytułowego bohatera okupiony jest cierpieniem; każda chwila radości podszyta goryczą. Twórcy w tym fragmencie dobitnie rozbudowują postać żydowskiego mściciela, która upada jako praworządny i dobrotliwy człowiek, stając się niemalże kalką swojego największego wroga. Ta powolna degradacja Ben-Hura czyni go bardzo bliskiego widzom, targają nim bowiem żądze i emocje dobrze nam znane, nie jest to człowiek idealny, a przez ślepą furię zaczyna tracić siebie samego. Na jego przykładzie twórcy ukazali, że zemsta, dzięki której był w stanie przetrwać najcięższe w życiu chwili, która była dla niego powietrzem, w końcu zaczęła go dusić, a bohater mimo ziszczenia swoich celów nie mógł odnaleźć szczęścia.
O czym jest zatem Ben-Hur? O przebaczeniu, wytrwałości, wierze i wyborach. Tutaj dużą rolę odgrywa postać Jezusa Chrystusa, będąca światełkiem w mrocznej i pełnej boleści duszy Ben-Hura. Tylko dzięki niemu (jego postawie oraz nauce) czarne chmury zgromadzone nad tytułową postacią mogą ustąpić słońcu, lecz ostateczna decyzja należy do żydowskiego księcia. W końcowym rozrachunku nasz los zależy przecież jedynie od nas samych.
Jak przystało na spektakl z prawdziwego zdarzenia poruszająca opowieść została uzupełniona spektakularnymi efektami specjalnymi oraz przepiękną scenografią wraz z nieziemską oprawą muzyczną. Pościg rydwanów śledzi się w ogromnym napięciu, a jej montaż dalej nie przestaje zachwycać, mimo iż minęło prawie 60 lat od czasu produkcji omawianego dzieła. Pełen rozmach. Świadczą o tym również bitwy morskie. Warto też wspomnieć o pięknych zdjęciach kontrastujących ze sobą plenerów. Z jednej strony mamy piaszczyste okolice Jerozolimy lub Betlejem, gdzie skromne wioski zderzają się z majestatycznymi budowlami Rzymu. Cesarstwo stwarza wrażenie potęgi nie tylko ze względu na wojsko, lecz również z perspektywy miast i konstrukcji. Miejsce akcji historii zmienia się dość często, tak więc oczom widzów ukażą się m.in.: przepiękna posiadłość Ben-Hura, charakteryzujące się grobową atmosferą miasto trędowatych, surowe, rzymskie kwatery, wilgotne, mroczne lochy czy też bezkresne morze. Całość idzie w akompaniamencie przyszywającej muzyki doskonale dopasowanej do ram czasowych widowiska.
Atutem obrazu jest również aktorstwo. Charlton Heston i Stephen Boyd (odpowiednio Ben-Hur oraz Messala) spisują się na medal. W ich grze dużo serca oraz pasji, a odpowiednio długi czas antenowy pozwala im rozwinąć skrzydła. Co więcej, postacie grane przez obu aktorów przechodzą przemianę, umożliwiając filmowcom zaprezentować widzom różne oblicza bohaterów. Zresztą Nagroda Akademii dla Charltona Hestona mówi sama za siebie. Na drugim planie dzielnie wspiera aktorów Jack Hawkins w roli Kwintusa Ariusza – podupadłego na duchu, rzymskiego dowódcy; Haya Harareet jako Estera – silna kobieca postać, która nie została szczęśliwie sprowadzona do funkcji atrakcyjnego dodatku; jak również kolejny laureat Oscara – Hugh Griffith, wcielający się w hulakę, szejka pragnącego za wszelką cenę utrzeć nosa wszechpotężnemu cesarstwu.
Wisienką na torcie jest sprytne przemieszanie symboliki (ukazanie Jezusa Chrystusa rozbudzające wyobraźnie) ze sporą brutalnością. Jeśli uważnie się przyjrzycie, to dostrzeżenie wiele akt okrucieństw Rzymu, które często zostały pokazane wprost – scena na statku podczas abordażu, lub w za pomocą umiejętnie wykorzystanych półśrodków (cięte ujęcia, zwrot kamery na twarz bohatera, na której rysują się przerażenie oraz obrzydzenia). Można bić tylko brawo.
Ben-Hur to porywający spektakl, który mimo upływu lat praktycznie się nie zestarzał. Film dorównuje poziomem wykonania nawet współczesnym produkcjom (tradycyjne efekty specjalne na łeb biją komputerowo wygenerowane obrazy), a sercem i pasją wiele z nich bezapelacyjnie przewyższa. Nie wiem, jak to dej pory nie udało mi się trafić na omawiany obraz, a po seansie naprawdę żałuję, że obecnie nie tworzy się dzieł z takim rozmachem i zaangażowaniem. Jestem również pełen obaw po zwiastunach nadchodzącego remake’u, które być może zapowiadają bardziej dynamiczne widowisko, pełne scen CGI, lecz pozbawione własnego stylu oraz ducha pierwowzoru. Z oceną wstrzymajmy się jednak do premiery, a oryginał polecam z całego serca, to przedstawienie, które nie tyle co powinno się zobaczyć, z nim po prostu koniecznie należy się zapoznać!