Nowe dzieło twórczyni Rodziny Savage bazuje na problemie zmagania się z bezpłodnością wśród powoli starzejących się par i właśnie na nim opiera cały scenariusz. Richard (Paul Giamatti w życiowej formie, rola wybitna) i Rachel (Kathryn Hann, to samo co u jej partnera) są kochającą parą, których jedynym – i niestety najtrudniejszym – problemem jest brak dziecka, ostatniego elementu ich wymarzonej rodzinnej układanki.
Lata mijają, a sami próbują dosłownie każdego sposobu, byleby nie doszło do adopcji nieswojego niemowlęcia. Strudzeni i zmęczeni ciągłymi zmaganiami (o tym za chwilę) dostrzegają nadzieję w Sadie (nowa gwiazda Kayli Carter) córce bliskich znajomych, zgadzającą się na pomoc w spełnieniu tak długo oczekiwanego pragnienia. Poprzez przekazanie komórek jajowych – co wiąże się z podjęciem ogromnego wyzwania – ma szansę uratować swoje ukochane wujostwo. O tym mniej więcej jest Życie prywatne, ale całe szczęście produkcja proponuje więcej niż kolejną intelektualną opowiastkę o zwalczaniu trudności i napotykanych przeszkód.
Po pierwsze, Tamara Jenkins nakręciła kino niezwykle intymne, wrażliwe. Pokazuje problem istniejący, prawdziwy, taki który kupiłem ja i kolejny widz również to zrobi. Naturalnie na te dwie godziny dajcie sobie spokój z personalnymi przekonaniami co do tematyki in vitro, ponieważ reżyserka skupia się zupełnie na czym innym. Z łatwością łączy masę aspektów i podaje widzowi treść, którą będzie musiał zinterpretować sam. Życie prywatne przede wszystkim stara się ukazać granice moralne człowieka w sytuacjach praktycznie bez wyjścia. Czy cały ten trud jest wart zachodu? Jak długo będziemy jeszcze walczyć? Bohaterowie zadają sobie pytania, ale do końca seansu mają niemały problem z odpowiedzią.
Część pomysłu na film powinna być skądś znana. Spójrzcie sami; znajdziemy tu otoczenie artystów powiązanych z teatrem, sztuką. Mieszkają w gustownym mieszkaniu, gdzie wyłowimy ogromną bibliotekę, miliony książek, gramofon z płytami (Woody Allen, Noah Baumbach – nie ma tu zabiegania i ekspresji z ich komedii, ale wzorce pozostają). Twórczyni, tak jak jej koledzy, atakuje klasę inteligentów, którzy kierują się zasadą najpierw kariera, potem rodzina. Jednak jej stosunek nie pozostaje ambiwalentny przez cały seans, a dzięki szczypcie sympatii pokazuje, iż nawet dla nich jest nadzieja – tutaj w postaci ambitnej i ociupinkę pokręconej Sadie.
Szalenie podobał mi się emocjonalny trójkąt: Sadie – Richard – Rachel. Chcąca odpocząć od zgiełku miast i dnia codziennego, przyjeżdża do nich na parodniowy pobyt szybko przeradzający się w podróż pełną emocji, wrażeń i ciągłego napięcia. Na ekranie nieustannie coś się dzieje, we trójkę odbudowują swą utraconą kiedyś relację, a ciepło bijące z ekranu jest nad wyraz urocze. Dziewczyna staje się dla małżeństwa czymś w rodzaju odkupienia grzechów sławy i błędów młodości – w końcu mogą poczuć się jak prawdziwi rodzice. Dodatkowo wyczuwalna chemia między główną parą w połączeniu z błyskotliwymi dialogami, daje nam pokaz kunsztu prawdziwego aktora i podręcznikowy przykład jak zbudować naprawdę pogodną i niezakłamaną relację. Klasa, chapeau bas!
Styl i rozmowy zaprezentowane w Życiu prywatnym przypominają te z tytułów Mike’a Millsa; i choć Jenkins zbudowała naprawdę ckliwą i niczego sobie historię, jej reżyserska mieszanka nie wyszła na dobre wszystkim elementom produkcji. Zazwyczaj w tego rodzaju gatunku ważną rolę odgrywa miasto; jako ukryty bohater buduje nastrój wpasowujący się w podjęte przez twórców treści. W prawidłowy sposób robi to Allen w Manhattanie albo Alan Yang, współtwórca Specjalisty od niczego. Natomiast tutaj Nowy Jork został zepchnięty do paru ujęć, nie możemy podziwiać jego wdzięku i atrakcyjności; jest to odrobinkę przykre, gdyż umiejscawianie scen w tych samych miejscach zaczyna nużyć. Takie kino niezależne powinno korzystać z możliwości budowania klimatu, Tamara jakby niewdzięcznie o tym zapomniała.
Bądźmy szczerzy, zawarta treść w filmie może nie tyle poruszać, ile momentami męczyć. Nie znajdziemy tu momentów stricte luźniejszych, potok słów i przedstawienie niuansów związanych z aborcją mogą przytłaczać, a co za tym idzie – wyczerpywać widza z chęci dalszego oglądania. Życie prywatne nie będzie dla każdego – nie zrozumcie mnie źle, po prostu nie wszyscy są w stanie przetrwać dwie godziny tak depresyjnych i silnie oddziałujących na psychikę wydarzeń. Nawet jeśli pominiemy nasze indywidualne wytrzymałości, to film się momentami dłuży, nawarstwienie rozmów występuje w zbyt dużych ilościach i w żaden sposób nie zaliczę tego do plusów.
Na pewno nie jest to kino, do którego wrócę szybko i z wielką chęcią, bo smutek i nieodparte wrażenie przygnębienia jeszcze przez dłuższy czas ze mnie nie zejdą. Jednak zachęcam do spróbowania i zapoznania się z najnowszą produkcją Tamary Jenkins, bodaj dla znakomitej historii zmagania się z własnymi demonami i zdolności aktorskich duetu Giamatti-Hahn. Jedynie przygotujcie się mentalnie, oglądajcie wypoczęci. Wtedy w pełni skorzystacie z widowiska.
Ilustracja wprowadzenia: Kadr z filmu Życie prywatne