Niegasnący czar dzieciństwa
„Dragon Ball Super” przywraca serii utracony blask i kieruje ją na właściwe tory. Po przeciętnym i rozczarowującym „GT” – swoją drogą jest to jedyna część sagi, która nie została oparta na mandze autorstwa Akiry Toriyamy – fani Goku znów mają powód do dumy. Prawowity twórca ponownie postanowił przejąć stery nad anime, dostarczając producentom oryginalną historię, godną miana następcy „Dragon Ball Z”. Dzięki temu ostatni rozdział serialu, będący jedynie nikłą imitacją pierwowzoru pozbawioną jego pazura oraz ducha, odejdzie w końcu w zapomnienie, przepadnie na dobre! Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta! Nowa część przygód o charyzmatycznym Son Goku stanowi praktycznie bezpośrednią kontynuację „Dragon Ball Z”, a ponadto pod wieloma względami bije na głowę plamę wstydu określaną mianem „Dragon Ball GT”. Zdziwieni i jednocześnie zainteresowani nowym przedsięwzięciem Akiry Toriyamy? Jeśli tak, to zapraszam do lektury poniższego tekstu.
Od heroicznego pojedynku Goku oraz Vegety z potężnym i bezlitosnym Bubu, w którym bohaterowie ostatecznie pokonali swojego najpotężniejszego jak do tej pory rywala, minęło już kilka lat, a na Ziemi znów zapanował spokój. W opanowaniu paniki i odbudowie zniszczeń spowodowanych zakrojoną na szeroką skalę batalią, jak również ukryciu tożsamości czołowych postaci sagi przyszły z pomocą smocze kule, a dokładniej rzec ujmując Boski Smok. Bohaterowie, wypowiadając odpowiednie życzenie, pozbawili ludzi traumatycznych wspomnień i dali im drugą szansę na spokojne życie. Nareszcie Son Goku i jego oddani przyjaciele mogli odetchnąć z ulgą, a ich jedynym zmartwieniem stały się troski dnia codziennego…
Tak rozpoczyna się nowy rozdział serialu, który umiejscowiony jest w końcowej fazie „Dragon Ball Z”, czyli po pokonaniu Bubu, a przed 28. Światowym Turniejem Sztuk Walki. Nietrudno od razu wyłapać podobieństwa z poprzednimi częściami anime, gdzie po pokonaniu każdego przeciwnika wracał na kilka odcinków względny pokój, podczas którego twórcy przedstawiali fanom dalsze dzieje i losy poszczególnych postaci. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Od pierwszych minut można poczuć charakterystyczny klimat serii, który utracono bezpowrotnie w „GT”. Wróciła znana kreska, a co ważniejsze – bohaterowie, dzięki którym ta saga w ogóle zaistniała. Już w pierwszych dwóch odcinkach na ekranie pojawia się większość znanych z „Dragon Ball Z” bohaterów. Jeden z nich poświęcony jest niemal w całości rodzinie Son Goku, drugi natomiast dotyczy familii Vegety. Ponadto zobaczycie też Szatana Serduszko Juniora, Herkulesa, a nawet Genialnego Żółwia. Jakby tego było mało, sam opening serialu zapowiada pojawienie się kolejnych, dobrze znanych fanom mangi i anime postaci. Odbiegam jednak od historii…
Fabuła „Dragon Ball Super” rysuje się w naprawdę ciekawych barwach. Mimo że w pierwszych dwóch epizodach nie doszło jeszcze do żadnych widowiskowych pojedynków, które są przecież znakiem rozpoznawczym serii, to opowieść wciąga i bawi. Twórcy powoli wprowadzają widzów w nowy rozdział anime. Warto tutaj zaznaczyć, że „Dragon Ball Super” dostosowano również do osób, które nigdy wcześniej nie miały z nim do czynienia. Krótki prolog przedstawiający najważniejsze wydarzenia z zakończenia „Dragon Ball Z” z łatwością pozwoli im odnaleźć się w kolejnych przygodach Goku. Tak więc obserwujemy bohaterów serii, urodzonych wojowników, którzy przecież walkę, ból i cierpienie mają we krwi, w codziennych, (nad)zwyczajnych sytuacjach, co bywa naprawdę przekomiczne. Son Goku i Vegeta na różne sposoby starają się odnaleźć w nietypowych dla nich okolicznościach, pragnąc przy tym tak naprawdę powrócić do ciężkich treningów. Pierwszy z obawy przed kolejnym, jeszcze potężniejszym wrogiem, drugi zaś z powodu ambicji i chęci pokonania swojego wieloletniego przyjaciela-rywala. Domeną dwóch epizodów jest naprawdę dobry, niewymuszony humor.
Na szczególną uwagę zasługuje nowy wróg bohaterów. W międzyczasie, gdy ci układają sobie na nowo życie, gdzieś w międzygalaktycznej przestrzeni wojażuje intrygująca i zagadkowa postać o niejasnych motywach działania. Wyobraźcie sobie, że jesteście zdani na kaprysy rozpuszczonego dziecka o niewyobrażalnej potędze, impulsywnym charakterze i naprawdę wrednym usposobieniu. Widzicie to? Dobrze, ponieważ taki jest właśnie nowy przeciwnik Goku – pozbawiony litości, jakichkolwiek ludzkich odruchów i niezwykle okrutny. Antagonista w mgnieniu oka realizuje swoje chwilowe zachcianki, postępując w myśl przysłowia: „cel uświęca środki”. Postać ta naprawdę potrafi przerazić. Lord Beerus z uśmiechem na twarzy i bez mrugnięcia okiem skazuje na śmierć tysiące istnień z powodu niesmacznej potrawy, by za chwilę zachowywać się jak niedojrzały paniczyk! Portret psychologiczny opierający się na zestawieniu ze sobą tak kontrastujących cech jest zarówno zadziwiający, jak i szokujący. Po prostu genialna robota.
Warto też wspomnieć o licznych odniesieniach do pierwszych dwóch rozdziałów serii i zachowaniu charakterystyk przedstawionych do tej pory bohaterów. „GT” miało w zwyczaju zmieniać osobowości protagonistów, co prowadziło do kuriozalnych sytuacji. Szczęśliwie „Dragon Ball Super” naprawiło ten drażniący defekt. Goku to ten sam uroczy, niekiedy nietaktowny facet o nieco dziecięcej duszy, co w poprzednich odsłonach. Vegeta natomiast jest jeszcze bardziej aspołeczny niż w „Dragon Ball Z”. To tylko dwa nieliczne przykłady oparte na głównych bohaterach anime, jednak powyższe słowa można odnieść do wszystkich postaci serii, zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych. Wracając do nawiązań… Twórcy skrupulatnie kontynuują wątki rozpoczęte w „Dragon Ball Z”. Przykładem może być planowany przez Son Gohana ślub z piękną Videl oraz jego fascynacja nauką, wieloletnia przyjaźń między Trunksem a Son Gotenem, czy też pojawienie się Grubego Bubu jako dobrego znajomego bohaterów. Ten aspekt niewątpliwie cieszy i zasługuje na uwagę, ponieważ nawet po upływie bez mała osiemnastu lat Akira Toriyama zapamiętał każdy detal swojej mangi, dzięki czemu fani, zasiadając do seansu, na powrót czują się jak dzieci. Nic się nie zmieniło, jakby te dwie dekady były zaledwie jednym dniem.
Jedynym mankamentem „Dragon Ball Super” wydaje się nieco gorszy opening. Poprzedni szybciej wpadał w ucho. Odznaczał się na tle pozostałych anime, co stanowiło poniekąd element wyróżniający sagi opowiadającej o przygodach Son Goku. Tym razem jest taki standardowy, dobry, ale nie wybitny. To taka rzemieślnicza robota, nic ponad to.
Pierwsze wrażenie jest bardzo dobre. Serial powraca w wielkim stylu. Nowy rozdział wydaje się być godnym następcą serii, o czym świadczy powrót starych bohaterów, nowy, naprawdę robiący piorunujące wrażenie główny antagonista, a także genialne akcenty humorystyczne, które niekiedy potrafią dosłownie zwalić z nóg. „Dragon Ball Super” z pewnością przypadnie do gustu wiernym fanom serii. Produkcja ma również szanse spodobać się młodszym kinomanom, którzy jeszcze nie mieli okazji doświadczyć fenomenu Smoczych Kul na własnej skórze. Polecam!
„Dragon Ball Super” – Ocena „Na pierwszy rzut oka”: 85/100