Ewing sięga po dawno niewidzianego wroga Hulka – Xemnu. Ten wyglądający jak potwór ze Scooby-Doo osobnik to manipulator na masową skalę. Propagandysta doskonały, na którego nie wystarczą mocarne piąchy. Gdy po starciu z nim na chwilę pojawiają się jaśniejsze barwy, to przyplątują się nowe kłopoty z gębą kolejnego łotra z hulkowego panteonu – Leadera. Nie myślcie, że to wyłącznie kolejne sparingi z dawnymi złolami. Scenarzysta to gagatek, który dość mocno gmatwa fabułę i nie daje fanom optymistycznych zakończeń zbyt wielu powodów do radości. Sam też nieco zapętla się w tym, co robi, bo do końca nie wiadomo, dokąd to wszystko zmierza.
Oto stały schemat twórczy Ala Ewinga. Kolos napotyka problem, który tylko na pozór da się zdzielić między oczy, by się go pozbyć. Szybko bowiem okazuje się, że za starym wrogiem stoi coś znacznie groźniejszego, a i samo wewnętrzne rozbicie Hulka mocno komplikuje sytuację. Jeden problem zastępuje kolejny, jeszcze większy. Zielony gigant ciągle jest przyparty do narożnika i w tym wszystkim autor jakby się zagubił. Ewing uwielbia pewien rodzaj nieoczywistego mistycyzmu. Lubi go tak bardzo, że chyba zapomniał, do czego zmierza jego wizja. Motyw Zielonych Wrót co prawda się tu pojawia, ale to nadal jedna wielka zagadka, podobnie jak gamma-piekło i samo zjawisko tworzenia się hulko-podobnych istot. To nadal jedno z lepszych dzieł z Marvel Fresh, ale do brzegu, panie Ewing, albo przynajmniej wskaż pan konkretny kurs…
Nie mogę jednak nie zachwalać tego, jak Ewing z komiksu z de facto prominentnym członkiem Avengers zrobił rasową powieść grozy. Tym razem mamy Xemnu i jego sposób odżywiania się, czyny Leadera i przemianę Ricka Jonesa niczym z filmu Coś. Nie są to miłe widoki i wrażliwsze żołądki mogą poczuć pewien dyskomfort. Kreska Joe Benneta w łagodniejszych kadrach absolutnie nie przygotowuje na to, co dzieje się w tych bardziej dosłownych. W recenzjach poprzednich tomów wspominałem, że estetyka komiksu ma w sobie wiele z body horroru, ale zapomniałem o tych bardziej metafizycznych momentach. Tutejsza wersja piekła czy wszelkie przepychanki osobowości Hulka wkraczają w rejony, które zwykle nie są kojarzone z mainstreamowym superbohaterstwem, ale myślę, że to przełamywanie schematu opłacało się Marvelowi. Inaczej nie wydawałby serii idącej śladami Nieśmiertelnego Hulka – Immortal Thora.
Nieśmiertelny Hulk tom 4 to solidnie skonstruowane dzieło, w którym Ewing odkurzył starych arcywrogów Sałaty, nadając im mroku adekwatnego do obecnego stanu Hulka. Może i gdzieś tam autor skupił się na drodze, a nie celu opowieści, ale przynajmniej potrafi on ją tworzyć. Cała groza, jaką nam serwuje, to najlepsza rzecz w jego runie, ale też coś, co trochę przysłania zamysł. Kolejny tom już w lutym i liczę na rozwój głównej linii fabularnej.
Tytuł oryginalny: Immortal Hulk vol.7: Hulk Is Hulk, Immortal Hulk vol.8: Keeper of the Door
Scenariusz: Al Ewing
Rysunki: Joe Bennett, Butch Guice, Michael Hawthorne
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 276
Ocena: 80/100