W większości produkcji Davida Finchera znajduję fascynujące elementy, jednak niektóre z nich, jak kultowe Siedem czy renomowana Zaginiona dziewczyna, z łatwością znalazły by się w moim prywatnym zestawieniu dziesięciu ulubionych filmów. Sam reżyser także zasługuje na miejsce w moim osobistym panteonie filmowym. Zabójca przedstawia historię postaci tytułowego zabójcy, który wykonuje swoje zbrodnie na zlecenie. Warto zauważyć, że nie kieruje on swojej uwagi na przypadkowych gagatków, którzy wzbudzili jego niechęć, lecz skupia się na zasłużonych postaciach, takich jak politycy czy inni wpływowi ludzie. Jednakże, choć jego większość misji odnosi sukces, pewna fucha nie układa się po jego myśli. W rezultacie ktoś, kto poczuł się dotknięty jego niepowodzeniem, pragnie się zemścić. Niestety, dochodzi do aktu zemsty, okazuje się, że tytułowy zabójca jest poza zasięgiem, co przynosi nieoczekiwane konsekwencje.
Michaela Fassbendera darzę ogromnym szacunkiem i głębokim sentymentem, zwłaszcza ze względu na jego niezwykłe kreacje, takie jak rola Magneto w serii filmów X-Men czy wyjątkowy występ w Bękartach Wojny. Jednak w filmie Zabójca aktor ten przechodzi na zupełnie nowy poziom sztuki aktorskiej. Produkcja opiera się głównie na jego wyjątkowym talencie, gdzie aż 90% historii przedstawiane jest za pomocą wewnętrznego monologu, w którym Fassbender opowiada o tle historycznym i emocjach towarzyszących mu podczas wykonywania zleceń.
Film stosuje podobny zabieg narracyjny co Fight Club, jednak zamiast Tylera Durdena, mamy tu wewnętrzną, pozbawioną litości bestię, wykreowaną przez samą tytułową postać. Nasz Zabójca jest bezduszny i pozbawiony skrupułów, kierując się zasadą po trupach do celu. Nie boi się budować fałszywej nadziei swoim ofiarom, aby następnie zabić je z zimną krwią. Podobnie jak my, czasami gubimy się w pogoni za pieniądzem, zapominając o tym, co naprawdę ma dla nas znaczenie. Zabójca zmusza nas do zadania sobie fundamentalnego pytania – po co tak naprawdę dążymy do celu?
Ja jestem jednak fanem tego nowego Finchera, aniżeli starego (Siedem to wyjątek). Nie zrozumcie mnie źle – szanuję starsze dzieła tego wybitnego reżysera, ale moje serce podbiły takie tytuły jak The Social Network, Dziewczyna z tatuażem czy wspomniana Zaginiona dziewczyna. W swoim najnowszym filmie Fincher zdaje się powracać do pewnych korzeni, choćby poprzez wcześniejszy styl narracji, przedstawienie brudu otaczającego nas świat czy bezkompromisowe podejście głównego bohatera, tworząc z niego postać w stylu Sigma Male. To z pewnością spotka się z aprobatą tych, którzy doceniają ten powrót do wcześniejszych konwencji bardziej niż ja. W moim odczuciu Zabójca jest jednak jednym z mniej udanych dzieł tego mistrza kina psychologicznego, choć to wcale nie oznacza, że jest to film słaby.
Zabójca na pewno znajdzie swoich większych sympatyków. Dla mnie to film po prostu dobry, lecz poniżej pewnego standardu, do którego przyzwyczaił nas Fincher. Nie byłbym dla niego tak surowy jak niektórzy moi znajomi twierdząc, że to największy zawód roku, lecz na pewno nie przebił swojego pułapu. Sparafrazuję natomiast zdanie innego mojego kolegi Przemka – jest to Gra na Siedem.