Ze śmiercią jej do twarzy
O dewastującym, ale i oczyszczającym wpływie na życie rodzinne, jaki miała śmierć matki i żony głównych bohaterów, opowiada w swoim dramacie Norweg Joachim Trier. W pierwszym, zrealizowanym poza rodzinnym krajem filmie, udało mu się uchwycić kruchość relacji budowanych na kłamstwie oraz przyjrzeć się przemianom swoim postaci. Zabrakło niestety pewności i wiarygodności, znanej z jego poprzedniej produkcji, Oslo, 31 sierpnia.
Zobacz również: od dziś w kinach – Batman, Superman, miłość, mrok i Kung Fu Panda
Reżyser konstruuje historię niczym układankę, stopniowo dokładając do całości kolejne elementy. Dowiadujemy się, że znana i ceniona fotografka wojenna Isabelle Reed (Isabelle Huppert) zginęła kilka lat temu w wypadku samochodowym. Zbliża się rocznica jej śmierci i trwają przygotowania do wystawy jej prac. Były współpracownik kobiety Richard (David Strathairn) pracuje nad artykułem, który miałby wyjaśnić prawdziwe okoliczności tragicznego wypadku. Wdowiec po kobiecie, Gene (Gabriel Byrne), prosi go o wstrzymanie publikacji, ponieważ chce najpierw porozmawiać ze swoim najmłodszym synem Conradem (Devin Druid), który zna tylko oficjalną wersję zdarzenia. W przygotowaniu wystawy pomaga też starszy brat chłopaka, Jonah (Jesse Eisenberg), który dopiero co został ojcem. Narracja płynnie lawiruje pomiędzy teraźniejszością i przeszłością, dzięki czemu możemy zrozumieć lepiej, jaką osobą była Isabelle i jaki miała wpływ na swoją rodzinę. Ten zabieg fabularny, połączony z wielowątkowością, jednak pozbawia oglądaną historię jakże potrzebnej osi głównej i rozmywa rosnące w postaciach emocje.
Każdy z wątków składających się na całość opowieści, choć nie jest pozbawiony pewnych uproszczeń, ma swoje mocne strony. Najsłabiej wypadł Gene, któremu pozostało bycie obojgiem rodziców, zupełnie nie radzącym sobie z dwoma synami oraz z życiem osobistym. Były aktor, a obecnie nauczyciel, zbudował swoją relację z najmłodszym potomkiem na kłamstwie, zarówno jeśli chodzi o jego matkę, ale także o swoje obecne zaangażowanie w związek z pewną kobietą. Byrne nie ma w tej roli większego pola do popisu, ale rzetelne wywiązuje się z bycia zmęczonym, zagubionym facetem w średnim wieku, nie potrafiącym dostosować się do nowej sytuacji.
Zobacz również: „Dama w vanie” – nasza recenzja
Lepiej wypadają synowie – choć obu dzieli kilkanaście lat, mają w sobie coś neurotycznego, niepokojącego. Jonah powinien spędzać czas ze swoją żoną i dzieckiem, a wystawa zdaje się być dla niego świetnym pretekstem, by wyrwać się od nowych obowiązków. W dodatku, kiedy spotyka swoją byłą dziewczynę w szpitalu, bezczelnie kłamie o stanie zdrowia żony. Bywa też zupełnie nieobliczalny w stosunku do młodszego brata – dość trudno przewidzieć, co chodzi tej postaci po głowie. Eisenberg sprawdził się w tej roli wyśmienicie i pierwszy raz od niepamiętnych czasów gra tutaj kogoś innego, niż przemądrzałego wyrostka. Równie dobrze prezentuje się Druid, choć jego bohater, wycofany, samotny, odizolowany od rówieśników i ojca nastolatek, jest niebezpiecznie blisko powielenia utartego schematu, który implikuje ta postać. Ale dzięki bardzo wiarygodnej grze udało się młodemu aktorowi tego uniknąć. Conrad zamyka się w świcie gier, wyobraźni, odcina od najbliższych, ale jednocześnie bardzo pragnie czułości i bliskości, którą kiedyś zapewniała mu matka.
Życie tych trzech mężczyzn znalazło się w martwym punkcie. Jeden został wdowcem, drugi ojcem, trzeci przechodzi okres dojrzewania. Wszyscy tkwią w letargu, wydają się bezradni, gdy zostali pozbawieni pierwiastka kobiecego. W tym gronie, paradoksalnie najbardziej żywa wydaje się martwa Isabelle. Retrospekcje z jej udziałem są najlepszą częścią opowieści. Widzimy, jak energiczna i podekscytowana swoją pracą potrafiła być, zaangażowana społecznie i politycznie, ale również zagubiona w domowych obowiązkach, kiedy zatapiała się w podmiejskiej i sennej codzienności. Przywodząc na myśl podobne sceny z The Hurt Locker. W pułapce wojny, łatwo nam uwierzyć, że praca w niebezpiecznych regionach była dla niej jak narkotyk.
Zbudowana na emocjach i wiarygodności historia razi momentami schematycznością i uproszczeniami. Podobnie jak relacje w filmowej rodzinie, wystawione na próbę rozpadają się, bo zbudowane są na kłamstwie, tak widz nie do końca może zaakceptować oglądaną rzeczywistość. Głośniejsza od bomb prawda, reprezentowana tutaj przez dziennikarską pracę Isabelle, wyciągnięta z równania jakim jest rodzina, sprawia, że wszystko wokół legnie w gruzach. Trier pozwala swoim postaciom na może zbyt łatwą rehabilitację, ale robi to zgrabnie i bez zbędnego sentymentalizmu. Ratuje to w ostatecznym rozrachunku cały film, podobnie jak jego wizualny styl, z zapadającymi w pamięć, poetyckimi niemal momentami.