Nieskończona granica – recenzja komiksu

Jeszcze rok temu stawiałem znak równości między Marvelem i DC. Dziś dalsze losy świata Supermana i Batmana przestały budzić moje zainteresowanie, może z wyjątkiem twórczości kilku autorów czy DC Black Label. Przyczyną tego nie jest nagły wzrost jakościowy historii konkurencji, a meandrowanie i pożeranie własnego ogona przez DC, które od kilku już lat nie do końca wie, co począć ze swoimi bohaterami, prześcigając się w tym z DCEU. Po Death Metal wydawało się, że chaotyczne pląsy nabrały nieco ogłady. I faktycznie wszystko powoli zmierza ku lepszemu, a Nieskończona granica wydaje się nieśmiałą dróżką ku światłej przyszłości. A przynajmniej jakoś uporządkowanej…

Strona komiksu Nieskończona granica

Batman Death Metal, a przedtem Batman Metal miały za zadanie wprowadzić nowy ład w uniwersum DC, ale okazały się tylko przedłużeniem drogi do poprawy. I podobnie w tym tomie jego spora część to porządki, gdzie dostajemy co nieco wyskakujących z pudełka postaci, jak choćby zmartwychwstały Roy Harper. Wstępem rządzi niejaki Mister Bones i choć przez chwilę odczułem zmęczenie luźnymi wątkami, to przejście do głównej fabuły je usprawiedliwiło. DC Comics dysponuje całymi stosami postaci i czasem rzuca je czytelnikowi w środku akcji, gdy ten, niezorientowany, nie ma nawet pojęcia kim one są. Tu udało się tego uniknąć i nie jest to najlepsze, co nas czeka.

Międzywymiarowa Liga Sprawiedliwości to zespół równie majestatyczny co klasyczne jej wcielenie, ale znacznie ciekawszy niż większość niekiedy przeszarżowanych alternatywnych wersji Ligi. Superman jest tu prezydentem i daleko mu do naiwności Clarka Kenta. Obok niego, z podobnym zestawem mocy, mamy Kapitana Marchewę, dowód na to, że wegetarianin też może mieć krzepę, a najnowszym członkiem jest flashpointowy Batman. Choć na pierwszy rzut oka zespół wydaje się dziwną patchworkową zbieraniną, to potrafi pchnąć akcję do przodu. I to bez uciekania się w ciągłe ponadwymiarowe bla bla. Weźmy duet Superman/Batman. W klasycznej wersji mamy lekkoducha o boskiej mocy i smutnego miliardera w pelerynie. Odpowiednicy z MLS to twardsza wersja Obamy z mocami Kryptończyka i ojciec Bruce’a, który ma swoje za uszami, ale nie jest kolejnym stukniętym złym Nietoperzem z innego wymiaru. Chemia między nimi jest nawet lepsza niż między oryginałami, zachowującymi się jak kumple ze szkoły, z którymi nikt nie chciał gadać prócz nich samych. Ale żeby nie było, że nie mam zastrzeżeń…

Strona komiksu Nieskończona granica

Kryzysowe eventy od DC są jak odwrotna matrioszka. W największej laleczce znajduje się kolejna, mniejsza o rozmiar, a w niej następna, jeszcze mniejsza i tak dalej. Crossoverowe historie z kolejnymi latami rozrastają się coraz bardziej, tworząc czasowe paradoksy, alternatywne światy, a czasem nawet kasują się wzajemnie. I nawet jeśli najświeższy jest mniejszy od poprzedniego, to bądźcie pewni, że to wstęp do czegoś naprawdę wielkiego. Nieskończona granica nie dorównuje skalą Batman Death Metal, ale jest preludium do Dark Crisis, a to już crossover wielotonowy. I tego się obawiam, bowiem w tej historii można było zawrzeć elementy, które zmieniłyby znacznie więcej, niż ma to miejsce. Joshua Williamson umiejętnie wciąga nas w swoje widowisko, ale po jego zakończeniu czekamy na przysłowiową scenę po napisach, która okazuje się zaproszeniem na kolejny seans komiksowy.

Jeśli spodziewacie się zjawiskowych rysunków, to Nieskończona granica wam ich nie dostarczy. To nie artystyczna wizja, a komiks blockbusterowy. Ma być kolorowo i jaskrawo, musi występować określony styl superbohaterskiego pozowania, a plansze nie mają zatrzymywać czytelnika ani tym bardziej skłaniać do refleksji. Xermanico czy Paul Pelletier w swojej wadze są prawdziwymi czempionami i nie zawodzą, potrafiąc dopasować ze sobą kadry z tak odmiennie wyglądającymi bohaterami jak prezydent Superman, Marchewa czy Bones. Paradoksalnie Nieskończona granica ma w sobie więcej z lekkiej estetyki Marvela niż pomnikowości minionego DC, co może jest całkiem niezłym krokiem naprzód.

Strona komiksu Nieskończona granica

Jak pisałem na początku, nie jestem już tak wielkim fanem DC jak kiedyś. Nieskończona granica jednak w swojej kategorii jakoś się trzyma. I nawet budzi moją cichą nadzieję, że DC będzie znów wielkie. Trochę porządków po Death Metalu, wprowadzenie do nowej ery i niemałe widowisko. Wszystko to na poziomie do którego przyzwyczaił nas Williamson w swoim Flashu. No i pojawienie się Międzynarodowej Ligi Sprawiedliwości, w chwili pisania tych słów posiadającej więcej energii niż oryginalna JL. Przed nami Dark Crisis i wszystkie jego następstwa, choć czasem chciałbym zapaść w czytelniczą hibernację i obudzić się, gdy DC będzie wiedziało. co robić ze swoimi legendarnymi postaciami. Nie jestem jednak czytelnikiem, który narzeka na coś, z czym nie miał do czynienia i z sentymentu do Ligi i całego tego uniwersum poczekam jak to się potoczy.


Okładka komiksu Nieskończona granica

Tytuł oryginalny: Infinite Frontier
Scenariusz: Joshua Williamson
Rysunki: Xermanico, Paul Pelletier, Jesus Merino
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2022
Liczba stron: 348
Ocena: 75/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?