spree
spree

Spree – recenzja filmu. Nie zadzieraj z influencerem

Social media otaczają nas, przybierając na sile i wchodząc coraz mocniej w każdą sferę życia. Choćbyśmy się zatem nie wiadomo jak odgradzali od tego specyficznego okna na świat, trudno zrobić to w pełni. Wpływa to także na kinematografię, starającą się podłapywać pewne konkretne akcenty. Jednym z ciekawszych ujęć jest Spree – film, który już od jutra pojawi się na wielkich ekranach.

Sprawdź czy Spree grane jest w Twoim kinie i kup bilet na film.

Zaczyna się niewinnie. Poznajcie Kurta, ekscentrycznego młodzieńca, który chce podbić świat jako influencer (w tej roli Joe Keery, szerzej znany jako Steve Harrington ze Stranger Things). Jego ogólna nieporadność i nieumiejętność prowadzenia zwyczajnej konwersacji stanowią dlań niemały problem. Po latach niepowodzeń Kurt postanawia wziąć sprawy w swoje ręce – dosłownie.

Warto zaznaczyć, że Spree balansuje na granicy kilku gatunków, z czasem zupełnie mieszając czarną komedię z mrocznym thrillerem i groteskową satyrą. Nakręcony w całości kamerkami i smartfonami, wabi nas do swojego pokręconego świata, by od pewnego momentu wręcz zupełnie jechać po bandzie. W tym śmiałym eksperymencie reżyser Eugene Kotlyarenko nie bawi się z nami w powolne ekspozycje, stosunkowo szybko i bez ostrzeżenia przesuwając granice aż do zamierzonej przesady – i jeżeli nie przyjmiemy konwencji absurdu, zostaniemy w tyle. Oto bowiem delikwent nagrywający swoje przejazdy jako kierowca tytułowej aplikacji Spree (odpowiednik np. Ubera) zabija swoich pasażerów na najwymyślniejsze sposoby w pogoni za subami, publika zaś – co bardzo znamienne dla wymowy filmu – jest tak przyzwyczajona do najbardziej szalonych występów, że przez większość czasu nie potrafi odróżnić socjotechnicznych sztuczek od tego, co dzieje się naprawdę.

spree

kadr z flmu Spree

Zobacz również: Najlepsze filmy o influencerach! | TOP 5

To, do czego zmierza produkcja, nietrudno rozgryźć, bo i sami twórcy nawet nie próbują bawić się w subtelności, ba – wykrzykując wręcz przesłanie. Wydaje się bowiem, że w Spree chodzi głównie o samą drogę, a nie jej cel. To terapia szokowa, emocjonalna podróż przez sztuczną, umyślnie przejaskrawioną rzeczywistość odzierających z wrażliwości mediów społecznościowych. Nie ma co doszukiwać się tutaj drugiego dna, co jest na dłuższą metę siłą i zarazem słabością obrazu. Bo koniec końców to dość prostolinijna, uboga narracja, której siłą jest forma. Niesamowicie sprawdził się tutaj Joe Keery, umiejętnie szarżując na planie. Niezależnie od tego, czy próbuje niezgrabnie nawiązać kontakt ze spotykanymi ludźmi, czy czuje się przytłoczony przez swoją nemezis – stand-uperkę Jessie Adams (Sasheer Zamata) – wypada na tym świetnie i w dużej mierze ciągnie cały projekt.

spree

kadr z flmu Spree

Zobacz również: Cała Prawda o Pam – recenzja serialu. Przyjaciółka idealna!

Koniec końców, mimo że pod sam koniec całe show przeskakuje rekina, naprawdę dobrze się bawiłem. Spree ma w sobie pewną prostotę, która może co prawda odrzucić na starcie, ale jeżeli wytrwamy dostaniemy bilet na istny rollercoaster emocji. Trochę tu Nightcrawlera, trochę American Psycho, ze szczyptą… GTA (nie pytajcie, bez spoilerów naprawdę ciężko to dokładniej wyjaśnić), a wszystko to w formule upodabniającej do współczesnej, socialmediowej papki. A po seansie niektórzy z Was mogą przez pewien czas woleć spacer lub komunikację miejską od ubera…

Zastępca redaktora naczelnego

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?