Wszyscy pewnie znacie mema This is fine z psem pijącym herbatę w płonącym domu. Bardzo dobrze obrazował on tegoroczną politykę Warner Bros. jeśli chodzi o zapowiadanie kolejnych filmów. Cały czas plotki w jednym ma grać DiCaprio, drugi reżyserować Gibson, Batgirl ma zostać Hannah Baker itd. W tym wszystkim zagubili fakt, że w bólach powstaje film będący dniem sądu dla uniwersum. Snyder kręcił Ligę Sprawiedliwości, która nie udając się, raczej pogrzebałaby DCEU. Zack jednak, mimo że go o to nie podejrzewałem (bądź jest to robota Whedona), słuchał mieszających z błotem ubiegłoroczne dzieła DC widzów. Niektórych Snyderyzmów jednak dalej nie mógł sobie odmówić.
Zobacz również: Deadpool 2 – mamy nowy zwiastun!
Uprzedzając od razu pytania zaniepokojonych fanów, powiem: tak, Liga Sprawiedliwości broni się bohaterami. Wonder Woman mieliśmy już dużo, więc wiemy jak radzi sobie Gal Gadot, nowe postacie również wprowadzono dość sprawnie. Na tyle dobrze, że wybiły się one ponad gości, których już w uniwersum widzieliśmy. Rzucający czerstwymi żartami Flash, wiecznie niepewny swego Cyborg wypadają nieźle, ładnie zgrywają się z grupą, a w ich relacjach tkwi całkiem duża siła tego filmu. Świetny jest Jason Momoa jako Aquaman, który wyrasta na drugą gwiazdę uniwersum. Dość niechętnie pole do popisu oddaje im Batman, który, zabijcie mnie, znów jest nijaki. Affleck się stara, jednak scenariusz nie daje mu zbyt wielkiego pola manewru.
Film również nie do końca potrafi zdecydować się, czy odcinać się od wcześniejszego dorobku DCEU, czy jednak z niego korzystać. Słyszeliśmy więc plotki o poznaniu Supermana na nowo, o tym, że Liga Sprawiedliwości będzie restartem uniwersum, jednakże nie zawsze widać to na ekranie. Dlatego też, choć wiele rzeczy jest tu zrobionych zwyczajnie lepiej niż w poprzednikach, wciąż słychać ich głos. Musi się więc pojawić Lois Lane, choć jej relacja z Kryptończykiem wciąż jest romansem co najmniej tandetnym. Zupełnie jak u konkurencji, Thora z Jane Foster. Na radykalne kroki i kompletne jej usunięcie się nie zdecydowano, jednak mocno ograniczono jej rolę. Dlatego pojawia się tylko wtedy, gdy jest absolutnie niezbędna.
Zobacz również: Liga Sprawiedliwości – jaka część końcowego filmu jest robotą Jossa Whedona?
Uderza również nierówność scenariusza. Ktoś (Whedon?) wprowadził tutaj sporo lżejszych dialogów, zrobił to dużo subtelniej niż w Legionie samobójców, jednakże przez to czuć spory kontrast między nimi a kolejnymi patetycznymi przemowami większych niż życie bohaterów. Niektóre rozmowy brzmią wręcz tak, jakby poważny ton przeplatać lekkością co drugą linijkę, przez co często słucha się tego dziwnie. Prym w wygadywaniu głupot wiodą oczywiście wspomniani Superman i Lois, jednak jakąś ich część wkłada się tutaj w usta każdemu. Mówiąc krótko: jest dużo lepiej, ale wciąż daleko od ideału.
Nienajlepiej jest też, jeśli chodzi o strukturę historii. Ligi sprawiedliwości wcześniej praktycznie nie było, więc potrzeba jej rekrutacji, jednak mocno cierpi na tym tempo całości. Tempo, które budzi bardzo mocne skojarzenia z Suicide Squad. Przez połowę filmu historia praktycznie stoi w miejscu, a jak już ruszy z kopyta, to nie daje chwili oddechu. Na szczęście w miejscu w którym znajdujemy się po tym filmie, będzie już można te opowieści budować inaczej. Zwyczajnie tego tutaj potrzeba.
Zobacz również: Wonder Woman 2 z nową datą premiery!
Potrzeba też w końcu dobrego antagonisty. Na tę chorobę cierpi większość filmów superbohaterskich, jednak w żadnym wypadku nie mogliśmy tego mówić np. przy trylogii Nolana, również sygnowanej logiem DC. Tutejszy Steppenwolf jest zwyczajnie tragiczny. Przychodzi znikąd, wiecznie wykrzykuje swoją rolę w świecie, jaką jest wyłącznie niszczenie, jednak ani przez sekundę nie daje widzowi okazji aby się nim zainteresował. Jeśli narzekaliście na Luthora w BvS to po tym seansie dostaniecie depresji. Tu też mamy jednak płomyk nadziei, jakim jest druga scena po napisach. Zostańcie więc do końca na sali.
Jeśli chodzi o walkę, to jest z nią dokładnie tak samo jak z całym tym filmem, popada w za duże skrajności. Zack Snyder kocha slow motion, dlatego trzeba pogodzić się z tym że wrzucić je wszędzie zwyczajnie musi, jednak robi to zbyt mało subtelnie. Szczególnie widać to w scenie pierwszej akcji Wonder Woman, która udaremnia napad i ratuje zakładników. Scenie znakomitej, która mogłaby być jeszcze lepsza, gdyby ze zwolnionego tempa korzystała oszczędniej. Akcja jednak przyspiesza i zwalnia, jakby montował to DJ, który nieco przesadził z alkoholem na imprezie w nocnym klubie. Z następnymi scenami rozwałki jest podobnie, jednak żadna nie jest już tak fajna.
Zobacz również: Posłuchaj muzyki z filmu Liga Sprawiedliwości!
Kilka dni temu w internecie natknąłem się na informację (więcej TUTAJ), jakoby tworzący muzykę do filmu Danny Elfman przywrócił na jego potrzebę klasyczny motyw Batmana znany z filmów Tima Burtona. Jako że jest to jeden z moich ulubionych tematów muzycznych ever, sprawił że czekałem na film dużo bardziej. Po przesłuchaniu na sucho całego soundtracku nieco się rozczarowałem, bo rzeczywiście się pojawił, jednak było go naprawdę niewiele. Tak jest również w filmie. Poza tym jednak ścieżka dźwiękowa wypada lepiej niż w poprzednich produkcjach. Jestem absolutnie za tym, żeby do następnych filmów ponownie zatrudniali Elfmana.
Reanimacja uniwersum DCEU wypada więc nieźle, głównie pod tym względem, że w końcu buduje jakieś podstawy pod następne filmy. Ktoś zajął się nareszcie bohaterami, ich interakcjami, spojrzał na ledwo ruszone poprzednimi filmami fundamenty i wylał nowe, bardziej nadające się do dalszego tworzenia. Nie przysłoni to jednak faktu, że tu i teraz dostaliśmy film zwyczajnie średni, w którym równie dużo jest rzeczy zrobionych dobrze, co tych ponownie popsutych. Obraz, który jest trochę jak Superman z tego uniwersum. Nie jest łatwo go polubić, jednak daje nadzieje na lepsze jutro. Lepiej by jednak było, gdyby tak często o tym nie mówił.