Swoimi pierwszymi spostrzeżeniami na temat najnowszej odsłony House of Cards” dzieliliśmy się w obszernej recenzji pierwszego odcinka 4 sezonu. Czy serial o bezwzględnym, psychopatycznym polityku posuwającym się coraz dalej by zaspokoić swą żądzę władzy wspiął się na ten sam poziom, który prezentował na początku? A może formuła historii wyczerpała się, a fabuła rozwodniła w kolejnych odcinkach przeciąganej telenoweli politycznej?
Zobacz również: Będzie 5 sezon „House of Cards”!
Kevin Spacey Frank Underwood razem z resztą załogi zrobił coś niemożliwego. Niebanalny, niesamowicie złożony, brutalnie szczery i jednocześnie oczarowujący widza dramat polityczny stracił nieco blasku w trzecim sezonie. Wielu fanom serii wydawało się, że kolejny sezon lub dwa skończą się przeciąganiem na siłę i rozmienieniem potencjału na drobne. Tymczasem twórcy jakby na przekór pokazali, że nie tylko potrafią wrócić do jakości, którą kupili sobie naszą sympatię w pierwszych dwóch sezonach. Poszli krok dalej: wymieszali to, co najlepsze z wszystkich odsłon serialu i stworzyli dzieło perfekcyjne, niemalże pozbawione wad. Przykłady? „House of Cards” docenia swoich widzów – jeśli sądziłeś, że jakiś wątek z poprzednich części został zakończony nienaturalnie szybko lub zbyt łatwo to mylisz się! Twórcy po prostu odwlekli w czasie jego kontynuację, zwiększając tym samym oddziaływanie na widza i wywoływany efekt emocjonalny. Nie będę spoilerować, powiem tylko, że w 4 sezonie spotkamy się z kilkoma postaciami, których wielu miłośników tej historii zapewne zdążyło już skreślić. Dzięki temu oraz pewnemu bardzo sprawnie wykorzystanemu pretekstowi twórcy stworzyli swoistą mitologię, pełną symboli, które zrozumieć może tylko widz serialu. Te mitologiczne sceny mają tylko jeden minus – nie prowokują Franka do zastanawiania się nad obraną przez niego ścieżką. Ci, którzy sądzili, że główny bohater zacznie mieć wyrzuty sumienia lub nawet załamywać się pod ciężarem swoich grzechów będą nieco rozczarowani. Z drugiej strony psychopatyczny cynizm i bezwzględność Underwooda przekraczające kolejne bariery są rdzeniem uroku tej postaci.
Underwood to nie tylko Frank, ale też Claire, o czym główny bohater zaczął się boleśnie przekonywać w trzecim sezonie. Wątek relacji małżeńskiej tak bardzo rozwijany w trzecim sezonie był męczący dla fanów serii. Postać Claire mogła frustrować ze względu na sympatię, jaką cieszył się w naszych oczach prezydent, a jej walka z mężem stanowiła złamanie jedynego sacrum tej fascynującej i wyjątkowej pary. W nowym sezonie po raz kolejny jesteśmy świadkami gierek małżonków, na szczęście wątek ten jest prowadzony bardzo zgrabnie -pojawiają się nowe „czynniki”, takie jak postać matki Claire.
Zobacz również: „House of Cards” – zapowiedź 4. sezonu hitu Netfliksa
Na ekranie mamy okazję śledzić nie tylko losy starych, dobrze nam znanych bohaterów, ale też nowe postaci, które choć sprawnie skonstruowane, nie są już w stanie tak bardzo zwrócić na siebie uwagę widza jak stara gwardia. Nieco słabszy jest też wątek rywalizacji o pozycję przed wyborami prezydenckimi – choć nowy oponent Franka w postaci kandydata Republikan Willa Conweya wnosi wartość dodaną (popkornowość współczesnej polityki i znaczenie pustego wizerunku kreowanego przez „spontaniczną” kreację w Social Media), to nie stanowi ani w połowie tak poważnego przeciwnika jak Heathen Dunbar, ani tak przyciągającej uwagę widza postaci jaką jest serialowy Putin w postaci Petrova. O ile nieco mniej jest kampanijnego mięsa, odczarowanej polityki demokratycznej, to serial po raz kolejny świetnie odbija rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Kiedy na nagłówkach gazet czytaliśmy o sporze Amerykańsko – Rosyjskim o Krym, twórcy po swojemu zaprezentowali problem w serialu. Obecnie coraz poważniejszy staje się problem Państwa Islamskiego, a w „House of Cards” pojawiła się organizacja zwana jako „Islamic Calipghat Organization”. Po raz kolejny mamy do czynienia nie z kalką rzeczywistości, a dość wyraźną inspiracją, którą autorzy wykorzystali w swój własny, oryginalny sposób.
Czy „House of Cards” jest pozbawione wad? Nie, jak każdy wytwór ludzkich rąk ma swoje mankamenty. Osoby szukające produkcji pełnej realizmu mogą kilka razy zgrzytnąć zębami, to samo tyczyło się jednak wcześniejszych odsłon serii, czego przykładem jest choćby dość dziwny plan America Works. Domek z kart jest jednak wyjątkowy nie dzięki wiernemu oddaniu polityki, a dzięki pokazaniu jej niewypudrowanej, splamionej krwią i obłudą strony. Frank znów zwraca się do widza, mimo coraz intensywniejszej siwizny i kolejnych męczących wyzwań wciąż zachwyca swoją retoryką, ale jego proces budowy domku z kart pełen coraz większego cynizmu i coraz częściej łamanych zasad moralnych pięknie pokazują to, co Frank już kiedyś nam wyznał: demokracja jest przereklamowana. „House of Cards” to świetnie pokazuje na przykładzie głównego bohatera, który znów zwraca się bezpośrednio do widzów (czego brakowało nam w 3 sezonie), tym razem jednak nie raczy nas zabawnymi anegdotkami, a coraz bardziej niepokojącymi komentarzami.
Zobacz rownież: Najciekawsze premiery filmów i seriali w marcu!
Serial jest doskonale dopracowany nie tylko pod względem fabuły czy aktorstrwa. „House of Cards” to również majstersztyk techniczny. Całość jest zrealizowana w bardzo spójny sposób, na wyróżnienie zasługuje bardzo spójna odsłona wizualna tego dzieła. W większości kadrów dominuje symetria i ład, muzyka (zwykle klasyczna choć pojawiają się też np. wstawki jazzowe) stanowi zgrabne i delikatne tło, które pojawia się bardzo rzadko, ale pięknie podkreśla najistotniejsze sytuacje (w myśl zasady „mniej znaczy więcej”). Podobnie rzecz ma się z wyróżnieniem pierwszego planu lub ukazywaniem nam dialogów – wszystkie zbliżenia stanowią piękne dopełnienie wymawianych przez aktorów kwestii. O odtwórach poszczególnych ról nie ma się co rozpisywać: wszyscy zrobili świetną robotę. Koniec końców 4 sezon „House of Cards” to dzieło dopracowane pod każdym względem. Sezon 4 to bardzo sprawnie dokonane podsumowanie wcześniejszego dorobku serialu i przygotowanie podwalin pod finał. Co w tym wszystkim najlepsze? Że całość wciąż potrafi zaskoczyć, a formuła serialu nie wyczerpała się. Za to twórcom należą się ogromne brawa.
Ilustracja wprowadzenia: David Giesbrecht/Netflix