Cząstki kobiety – recenzja filmu nie tylko o kobiecie
Autor: Ewa Filipowicz-Gmerek
12 stycznia 2021
Netflix przez dłuższy czas uznawany był za platformę, na której bardziej od jakości stawia się na ilość. O ile nie brakuje tam dobrych seriali, to filmy były w większości po prostu przeciętne. Jednak od pewnego czasu na Netfliksie zaczynają pojawiać się naprawdę jakościowe produkcje. Być może jest to jedna z niewielu zalet pandemii. Dobre filmy zamiast trafiać do kin, lądują na platformie, która polepsza tym jakość swojej oferty. Były Nieoszlifowane diamenty, Proces siódemki z Chicago, Elegia dla bidoków, a teraz nadeszły Cząstki kobiety. Nadeszły, wbiły widzów w fotele i rozerwały ich na miliony kawałków.
Cząstki kobiety to opowieść o matce, która traci dziecko zaraz po porodzie. O jej żałobie i relacji (a raczej jej braku) z partnerem. O tym, jak radzi sobie z tak ogromną stratą. Węgierski reżyser Kornél Mundruczó stworzył film, na który trzeba się przygotować. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Przez pierwsze pół godziny jednocześnie nie mogłam znieść tego, co dzieje się na ekranie i nie mogłam przestać na to patrzeć. Na samym początku obserwujemy szczęśliwe oczekiwanie Marthy (Vanessa Kirby) i Seana (Shia LaBeouf) na nadejście ich córki. Mężczyzna wspomina o niej w pracy, a kobieta cieszy się podczas baby shower. Nic nie zwiastuje tragedii, która zaraz się wydarzy.
Po kilku pierwszych minutach rozpoczyna się najbardziej intensywna i przejmująca część filmu. I choć myślałam, że kolejny poród na ekranie nie zrobi na mnie większego wrażenia, to byłam w ogromnym błędzie. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak realistycznym, przejmującym, szczerym i dramatycznym jego obrazem. Vanessa Kirby wykazała się niezwykłymi umiejętnościami aktorskimi. Znając ją ze statycznej roli księżniczki Małgorzaty z The Crown, aż trudno uwierzyć w to, co pokazała tym razem. Przerażające krzyki, ogromny ból wypisany na twarzy i całym ciele, wrzaski, które rozrywają widza na strzępy. To właśnie to, co dzieje się nieustannie przez pierwsze trzydzieści minut seansu.
Fot. kadr z filmu Cząstki kobiety
Nie jestem pewna, czy pisanie o śmierci narodzonej córki w opisie filmu było dobrym posunięciem. Z jednej strony tak, bo wszystko, co następuje po odejściu dziewczynki jest głównym tematem tej produkcji, więc trudno byłoby to ukryć. Z drugiej strony natomiast utajenie tego faktu byłoby jeszcze bardziej emocjonujące. Poród przecież się udał, matka trzymała w rękach swoją córkę, a widz, który wie, o czym jest film, ciągle czeka na śmierć najmłodszej bohaterki. Ja chyba wolałabym nie wiedzieć, co nadchodzi. I choć byłoby to wstrząsające, myślę, że wpłynęłoby pozytywnie na oceny i odbiór filmu.
Bardzo istotnym elementem fabuły jest to, że Martha rodzi w domu. Zamiast wybranej przez siebie położnej przyjeżdża inna (Molly Parker), na którą później rodzice zmarłego dziecka zrzucają odpowiedzialność za nieszczęście. Sprawa sądowa przeciwko kobiecie odbierającej poród jest niesamowicie emocjonująca i na szczęście poprowadzona bardzo dobrze. Obawiałam się, że wszystko potoczy się inaczej. Parker bardzo dobrze odnalazła się w tej roli. Na uwagę zasługuje też inna kobieca postać, w którą wcieliła się Ellen Burstyn. Zagrała mamę Marthy – bezwzględną bogaczkę, pragnącą, by Sean opuścił jej córkę.
Fot. kadr z filmu Cząstki kobiety
Jednak Cząstki kobiety to opowieść nie tylko o kobiecie. Bo nie tylko matka straciła swoje dziecko. Na ogromną uwagę zasłużył sobie Shia LaBeouf, wcielający się w postać zranionego ojca. Podczas porodu cały czas wspierał swoją partnerkę. Ich emocje, namiętność i wspólne przeżycia aż kipiały z ekranu. Czuć było chemię, przywiązanie i gęstość uczucia. Jednak to wszystko nie wystarczyło im po tragedii. Sean został zepchnięty na drugi plan. Został sam ze swoim cierpieniem, powrotem do nałogu i potrzebami seksualnymi, które zwieńczył zdradą z Suzanne (Sarah Snook). Wydaje się, że para po stracie dziecka w ogóle ze sobą nie rozmawiała. Tak jakby wszystko nagle przestało ich łączyć. Stali się dla siebie obcy. Martha go odtrącała, on nie mógł sobie z tym poradzić. Nie można jednak winić tutaj chyba nikogo. A może należy ich oboje. Zabrakło dialogu, który mógłby pomóc im przetrwać to cierpienie razem. Zabrakło wsparcia, a za dużo było pustki. Cząstki kobiety to opis rozpadu mężczyzny, który w końcu znika.
Ten film to produkcja mocno angażująca od samego początku. Mam jednak wrażenie, że jest nieco za długa. Mniej więcej w połowie film staje się nieco rozwlekły i traci na dynamiczności. Przez cały czas przewija się motyw jabłka. Martha nie tylko zjada, ale i wącha owoce, wyciąga i zbiera pestki. Dokładnie wybiera każde jabłko przed zakupem. To motyw, który dla jednych może wydać się banalny, dla innych ckliwy. Dla mnie był czymś, co w pewien sposób spajało ze sobą sceny filmu. Bardzo wyraźnie widać to w jego zakończeniu.
Fot. kadr z filmu Cząstki kobiety
Vanessa Kirby otrzymała za tę rolę nagrodę na festiwalu w Wenecji, co nie jest absolutnie żadnym zaskoczeniem. Aktorka zagrała fenomenalnie, a jej emocje poruszą niemalże każdego widza. Trudno nie oprzeć się tak autentycznym i rozdzierającym scenom z jej udziałem. Z pewnością weneckie wyróżnienie nie jest ostatnią nagrodą, która czeka na Kirby po tej produkcji. Aktorstwo w Cząstkach kobiety to poziom zdecydowanie mistrzowski. Shia LaBeouf, Ellen Burstyn, Molly Parker czy znana z Sukcesji Sarah Snook to przepis na obsadę doskonałą. I gdyby nie lekko nużący środek filmu, nie do końca idealna fabuła i to, że od początku wiemy, ze dziecko umrze, byłby to też film doskonały.
Mimo wszystkich niedociągnięć myślę, że Cząstki kobiety powinien obejrzeć każdy. To bardzo dobrze przedstawiony dramat, który dotyka mnóstwa ludzi na całym świecie. To historia, która może przytrafić się każdemu, ukazana w sposób niesamowicie wiarygodny. Nie jest to jednak film, który można obejrzeć ot tak. To mocne, ciężkie i przytłaczające kino, na które trzeba się przygotować. I mieć w zanadrzu chusteczki.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Cząstki kobiety
Zdaniem innych redaktorów:
Łukasz Kołakowski:
Piękna, emocjonalna, fantastycznie nakręcona i wywołująca mnóstwo emocji scena porodu i… i to właściwie tyle. Film, który po tym porodzie, a jest to jakieś 30 minut metrażu (a może i mniej) mógłby się skończyć, bo dalej nie ma absolutnie nic do powiedzenia. Jasne, mamy następstwa i starających się jak mogą aktorów, ale nie idzie za tym później żaden dialog z widzem, żadne pogłębienie tematu, żadne prawdziwe emocje. Szkoda, bo po tym pięknym i trzymającym początku mamy nadzieję na coś więcej, niż jałową wersję Marriage Story. Tam dramatu było mniej, emocji nieporównywalnie więcej.
Redaktorka współprowadząca działu publicystyka
Copywriterka, absolwentka filologii polskiej i publikowania cyfrowego i sieciowego na UWr. Miłośniczka dobrego jedzenia, podróży i platform streamingowych.