Jest lepiej. Twórcy serialu zarzekali się, że obecny sezon będzie wierniejszy książkom i rzeczywiście widać znaczącą poprawę. Nadal jest tutaj sporo odchyłów jakościowych, ale tym razem nie szkodzą produkcji. W niektórych odcinkach zauważalny jest spadek formy i pojawiało się wtedy pytanie „Czy na pewno hype na kolejny sezon będę miał tak wysoki?”, ale wtedy pojawiały się te odcinki, w których wreszcie coś się działo. Wiedźmin charakteryzuje się tym, że jest w nim bardzo dużo słowiańskiej kultury. To jedna z rzeczy, która przyczyniła się do popularności tego świata. Jednak podczas oglądania najnowszego sezonu miałem wrażenie, że cała ta słowiańskość powoli ucieka i stopniowo zastępuje ją klimat wyjęty z filmów Bollywood. Szczególne odzwierciedlenie tego widoczne jest w kostiumach bohaterów na balu czarodziejów.
Co ciekawe, obecny sezon nie wzoruje się tylko i wyłącznie na jednym tomie książki, ale zahacza też o następny tom. Ten zabieg działa tutaj zdecydowanie na plus. Punkt kulminacyjny mamy gdzieś w 3/4 sezonu, a później wszystko się uspokaja. Nie znaczy to, że końcówka jest słaba. Służy ona za podbudowę do kolejnego sezonu, który zapowiada się dosyć interesująco. Jeden z odcinków został tutaj potraktowany jako kryminał z detektywistycznym podejściem. Zabawa z chronologią czasu pomogła w przedstawieniu wydarzeń, a była to rzecz, o którą się martwiłem. Czytając książki, nieco gubiłem się podczas tego wydarzenia. Na szczęście Wiedźmin wyszedł z tego obronną ręką i wtrącił swoje trzy grosze. Ale nie dał grosza wiedźminowi.
Henry Cavill wciąż dostarcza dużo radości podczas oglądania, a sceny z jego udziałem są zdecydowanie najjaśniejszym punktem serialu. Z aktora wylewa się miłość do swojej postaci i żal mi się robiło, jak sobie przypominałem, że to ostatni sezon z jego udziałem. Ciri to nadal zadziorna małolata. Freya Allan radzi sobie z postacią, ale lepiej jej to szło w pierwszym sezonie. Dodatkowo cały czas zastanawiałem się nad jej strojami. Przysięgam, że jej ubranie z kapturem wyglądało, jakby dopiero je kupiła w sklepie fast fashion. Osoby odpowiedzialne za kostiumy chcąc urealnić świat, sprawiły tym, że jest w nim mniej magii, a więcej naszej prawdziwej rzeczywistości. Yennefer nie jest taka zimna, jak można było to sobie wyobrażać, ale Anya Chalotra się stara i to doceniam. O wiele więcej w niej ciepła niż mogłem się spodziewać. Czułem też, że Jaskier jest tutaj trochę na doczepkę i jego postać nie jest aż tak istotna, aż do końcówki sezonu. Niemniej jednak Joey Batey kolejny raz poradził sobie z rolą. Blado wypada natomiast jego romans z Radowidem.
Zdecydowanie jedną z mocnych stron tej produkcji są sceny walk. Moją ulubioną potyczką do tej pory była rzeźnia w Blaviken z początku pierwszego sezonu. Teraz ex aequo stawiam pojawienie się Szczurów w tawernie. Wszystko w tej scenie zagrało. Muzyka dopełniła humorystycznie tę potyczkę. Czuć było wielką chemię między aktorami. Wisienką na torcie tej sceny była jej choreografia i praca kamery. Wiedźmin z każdym nowym sezonem pokazywał nam nowe potwory, które trzeba zgładzić. Monstra w tej odsłonie, wyglądały na groźne, ale nie czułem realnego zagrożenia z ich strony. Wyjątkiem jest potwór przypominający ludzką stonogę, który lekko mówiąc, był odrażający.
Czuję wielki smutek, że Henry Cavill pożegnał się z produkcją, ale liczę, że twórcy przedstawią w serialu logiczny argument, dlaczego Geralt będzie miał twarz Liama Hemswortha. Trzymam też kciuki za najmłodszego z braci Hemsworth i mam wrażenie, że jego interpretację postaci ludzie również pokochają. Liczę na to, że twórcy jeszcze bardziej przyłożą się do serialu, a średni drugi sezon był tylko wypadkiem przy pracy. Czekam również na rozwinięcie wątku Szczurów bo pomimo, że pojawili się tylko na kilka minut, to zdążyłem ich polubić.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix