W najnowszej odsłonie Westworld mogliśmy oglądać sporo nowych wątków i niektóre z nich były bardzo pomysłowe. Najbardziej do gustu przypadł mi wątek Caleba, który chciał spokojnie żyć ze swoją rodziną. Również wątek awatara Dolores, która w tym sezonie nazywała się Christina, był ciekawy. Z początku nic nie było wiadome – jak to się stało, że postać grana przez Evan Rachel Wood nadal funkcjonuje w tym świecie. Twórcy stopniowo podawali nam nowe informacje i dopiero na koniec odsłonili wszystkie karty. Blado wypadał wątek Charlotte Hale oraz jej próby zarządzania ludźmi. Ciekawym urozmaiceniem był Bernard i jego wszechwiedza.
Westworld przyzwyczaiło nas do plot twistów. Oglądając ten serial, widz posiada coraz większą świadomość, że to, co właśnie ogląda, może ulec zmianie o 180 stopni. Tak częste zwroty akcji bardzo mnie wyczuliły, przez co nie robią na mnie aż takiego wrażenia. Jednak trafił się jeden plot twist, którym byłem mile zaskoczony i dał mi do zrozumienia, że twórcy nadal wiedzą, co robią i mają pomysł na serial. Nie podam, o co dokładnie chodzi, zero spojlerów.
Ramin Djawadi już przy Grze o tron zachwycił świat swoją muzyką. Kontrakt z HBO mu służy, gdyż w Westworld jego muzyka stoi na naprawdę wysokim poziomie. Świetnie odnajduje się w klimatach sci-fi oraz w momentach krótkich przeskoków do innych klimatów. Przerabiany główny motyw muzyczny sprawia wielką przyjemność. Tak samo jest z czołówką serialu. To jeden z tych przypadków, kiedy nie chce się omijać intra, żeby móc się nim dłużej cieszyć i ewentualnie obejrzeć je od nowa.
Nie mogło obejść bez nowych parków rozrywki. Tym razem przedstawiony został świat ze Złotego wieku Ameryki. Niestety, dosyć krótko mogliśmy się nim cieszyć. Za to nowe technologie są bardzo ciekawie zaprezentowane. Już od pierwszego odcinka można zobaczyć kilka smaczków, które mogą zostać wprowadzone do codziennego użytku.
Jeżeli chodzi o aktorstwo to zastrzeżenia mam tylko do Tessy Thompson. Postać dzierżąca taką władzę została przedstawiona w tak mizerny sposób. Pamiętam ją głównie z tego, że zachowuje sobie blizny na pamiątkę. O ile aktorkę bardzo lubię, tak uważam, że gra w tej produkcji dosyć sztywno. Ed Harris dalej gra twardego skurczybyka i wychodzi mu to świetnie. Naprawdę dobrze sprawdza się w roli czarnego charakteru. Postać grana przez Aarona Paula została ciekawie rozwinięta, dzięki czemu aktor mógł nieco bardziej zabłysnąć.
Już dawno temu pogodziłem się z tym, że Westworld zaczął bardziej dążyć do kliamtów sci-fi. Nie oznacza to jednak, że serial mi się nie podoba. Dalej z miłą chęcią oglądam przygody hostów i ludzi, którzy ich programują. Szkoda, że ilość tych ludzi drastycznie spada przez bunt maszyn. Końcówka serialu zwiastuje, że następny sezon wywróci do góry nogami to co do tej pory widzieliśmy. Mam nadzieję, że piąty sezon przebije to, co teraz mogliśmy oglądać.
Ilustracja wprowadzenia: HBO Max