Wydaje się, że chyba mało który fan The Walking Dead miał duże oczekiwania wobec finału. Trudno było oczekiwać, że twórcy serialu w ostatnich kilku odcinkach naprawią, wszystkie błędy, które nawarstwiały się na przestrzeni kilku ostatnich sezonów. Oglądając sezon 11c od początku mamy wrażenie, że seriali z olbrzymim pędem biegnie ku końcowi, domykając w pośpiechu co ważniejsze wątki. Finałowy odcinek to szybki zamknięcie ponad 10 letniej historii w 60 minutowym finale.
Na pewno finały odcinek nie należy do tych spokojnych i statecznych. Akcja od samego początku pędzi i ani na chwile się nie zatrzymuje. Mamy widowiskową walkę z ogromną hordą zombie, w której (szkoda, że na sam koniec) pojawiają się warianty. Do tego dochodzi pojedynek pomiędzy głównymi bohaterami a żądną władzy Pamelą Milton. Twórcy postawili na widowiskowe zakończenie niż na prostowanie historii, co również jest dużym plusem bo odkręcanie wszystkich nieścisłości z ostatnich sezonów w godzinnym finale mogło się stać jeszcze większym nieporozumieniem.
W ostatnim odcinku, co jest na pewno miłą sentymentalną podróżą jest hołd dla bohaterów, którzy pojawili się w długiej historii serialu. Pocieszające jest, że mogliśmy w końcu zobaczyć sielską scenę, kiedy wszyscy siedzą przy jednym stole – to takie głębokie marzenie, w którym wszyscy mają odrobiną starego świata w świecie pełnym Szwędaczy. Aby dać sens nadchodzącemu spin-offowi o Maggie i Neganie jesteśmy świadkami, ich rozmowy, która jest próba wzajemnego wybaczenia krzywd z przeszłości. Widać, w szczególności u tych bohaterów, że na przestrzeni lat ich sposób myślenia mocno się zmienił. Jednak wciskanie na sam koniec historii, tej rozmowy jest jedynie ckliwym wypełniaczem.
W finale zabrakło, mocnego akcentu w zamian za to w dramatycznych okolicznościach dostajemy śmierć pewnej postaci. Jest to przykre, że postać która w naprawdę imponujący sposób się rozwinęła na przestrzeni sezonów, zostaje tak w niespodziewany sposób uśmiercona. Pozostaje duży niesmak, że ktoś z tak ogromnym potencjałem i z historią, nie otrzymuje happy-endu, mimo iż bez wątpienia zasłużyła na to.
Finałowy odcinek The Walking Dead, to również początek kilku nowych historii. Widzieliśmy, że pojawili się Rick oraz Michonne, co daje nam wstęp do ich historii. Również Daryl, który obiecuje Judith i RJ-owi odnaleźć ich rodziców, to zapowiedź serialu Daryl Dixon. Widać, że twórcy chcieli pokazać to, że skoro jeden rozdział się zamknął nie musi to sugerować zamknięcia świata.
The Walking Dead jak przystało na serial o nieumarłych, nie przestaje istnieć w świadomości fanów, a staje się zapowiedzią na kolejne przygody znanych bohaterów w zupełnie nowych zakamarkach. Nie można było liczyć, że finał w godzinę naprawi niedociągnięcia, które przez lata się pogłębiały. Dostajemy bezpieczny i zrobiony na skróty zakończenie, które w miarę możliwości starało się pozamykać rozdrapane wątki. Można jedynie odetchnąć z ulgą, że serial dobił do brzegu – miejmy taką nadzieje.