Weszły pierwsze recenzje (udostępniono jednak 11 odcinków, bez finałowego, stąd też ten tekst jest trochę później, chciałem po prostu zapoznać się z całością, z finałem włącznie), a ich autorzy ocenili, że ten eksperyment rzeczywiście się udał. Choć porównania do wersji czy to brytyjskiej, czy amerykańskiej nie mają sensu, a sam scenariusz dość sprytnie i na tyle, na ile może próbuje od nich uciekać, to polskie The Office jest super. Z naprawdę wielu powodów.
Małomiasteczkowo korporacyjna otoczka prowadzi nas tym razem do Siedlec, w biurze Kropliczanki, lokalnej wody mineralnej, prezesuje niejaki Michał i jego podwładni. A dalej to już wedle znanej formuły. Dzieją się różne mniej lub bardziej śmieszne rzeczy, a wszystkie są na bieżąco komentowane przez uczestników tej zabawy, jak również śledzimy ich teoretycznie spontaniczne reakcje. Słowem, to co znamy i lubimy. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Bo to niby to samo, ale jednak trochę inaczej, tak w dobrym stylu po naszemu.
Tak jak wspomniałem w pierwszym akapicie, biuro Kropliczanki jak może, czyli mimo wszystko dość wyraźnie, ucieka od małpowania, przede wszystkim amerykańskiej wersji. Dlatego niby Franek to Jim, rolę Pam odgrywa Asia, Gruzin Levan to taki trochę Stanley a szef Michał robi niby za Michaela (łącznie z tą imienną zbieżnością), jednak to nie do końca tak. Zestawiając te postacie ze znanymi z najpopularniejszej i najdłuższej wersji The Office każdej z tych naszych znajdzie własne, nadające odpowiedni styl serialowi cechy. Dlatego też, w dalszym tekście pozostanę wyłączni przy polskich imionach. Wszyscy bowiem pracują w Kropliczance, nie w Dunder Mifflin.
Tak samo jak viceszefowa Patrycja, charakteryzująca się tym, że dostała posadkę od taty. Gra ją Vanessa Aleksander i choć cenię wysoko robotę całości obsady, to ona wypada (no może obok fantastycznego dziaderskiego Woronowicza) chyba najlepiej. Dziewczyna bucha na planie taką charyzmą, że jestem w stanie uwierzyć jej, iż nie tylko nepotyzm sprawił, że pojawiła się w firmie. Trudno mi mówić o odkryciu, bo aktorka mogła już się w ostatnim czasie opatrzeć, jednak do swojego CV dopisuje właśnie kolejny znakomity występ. I z perspektywy czasu tym bardziej trudno się dziwić jej instagramowemu hurraoptymizmowi. I radości z dobrze wykonanej roboty.
Spytacie pewnie, czy w ogóle jest tu zabawnie. Spiesząc z odpowiedzią, mówię, że jak najbardziej. Choć poziom odcinków nie jest do końca równy, bo obok kilku znakomitych, szczególnie w końcówce, leżą epizody troszkę gorsze a miejsce świetnym, odpowiednio cringe’owym żartom zajmują przestrzelone, ale nie jest ich wiele. Scenariusz ma lekkość do ruszania trudnych tematów, jak i do tego, żeby wyciągać z nich absurd sytuacji i poglądów naszych bohaterów. Kilka razy jesteśmy w stanie odczuć znane z innych wersji poczucie pozytywnej żenady. Szczególnie objawia się ono w najlepszych w serii epizodach o numerach 9. i 11. Co ważne, trudno jest również wyczuć, jakie poglądy na problemy dzisiejszego polskiego piekiełka mają autorzy skryptu. Trudno powiedzieć, że dostaje się tu wszystkim, bo jednak jest całkiem bezpiecznie, jednak humor najzwyczajniej w świecie daje radę.
Słychać głosy, że w przypadku The Office PL udało się coś, co udać się nie miało prawa. Biorąc pod uwagę to, jak mało, poza króciutkim i słabiutkim trailerem, o tej produkcji wiedzieliśmy, trudno jest mi powiedzieć, czym były poparte takie tezy. Dlatego ciesze się, że po premierze można spokojnie stwierdzić, że dalej nie warto z nimi polemizować. The Office PL to po prostu dobry serial, z którym warto spędzić jeden bądź kilka wieczorów. Niech Was nie zrazi paskudna czołówka.