Zanim przejdę do samego serialu, warto poświęcić chwilę uwagi jego twórcy – Dave’owi Filoniemu. Jest to ciekawa postać, która od ponad 15 lat regularnie działa w uniwersum Gwiezdnych wojen. Choć na ogół jego twórczość spotykała się z przychylnym odbiorem widzów, coraz więcej fanów zaczęło zarzucać reżyserowi stawianie na fanserwis i nostalgię. Szczególnie to widać w jego odcinku Księgi Boby Fetta, w którym to otrzymaliśmy długo wyczekiwane spotkanie Luke’a Skywalkera z Ahsoką (Rosario Dawson), a tytułowy bohater nie odegrał tam żadnej roli. Stąd zaczęły pojawiać się obawy, że Star Wars: Ahsoka będzie serialem przepełnionym licznymi cameo, a sama historia nie będzie ciekawa. Okazuje się, że wcale tak nie jest. Choć Filoni często sięga po motywy znane z jego poprzednich produkcji, nie służą one wyłącznie jako fanserwis. Twórcy Ahsoki udaje się wykorzystać wszelkie smaczki w taki sposób, aby faktycznie były po coś. Nie ukrywam, Star Wars: Ahsoka ma wady, niemniej jednak to produkcja, którą bez wątpienia uważam za udaną.
Fabuła pierwszego sezonu Star Wars: Ahsoka, choć wyjątkowo przewidywalna, wypada bardzo dobrze na tle innych gwiezdnowojennych seriali. Łatwo zauważyć, że twórcy obrali chyba najbanalniejszą drogę w przypadku narracji. Otrzymaliśmy prosty schemat, który zapowiedziany został w finale Rebeliantów, a na jego tle wyróżnia się symboliczny 5. epizod. Nie zmienia to jednak faktu, że Ahsoka, w przeciwieństwie do niepotrzebnego Kenobiego oraz fatalnie zrealizowanej Księgi Boby Fetta, oferuje angażującą oraz sprawnie opowiedzianą historię. Filoni dobrze wiedział, co tworzy, miał na to plan, którego ściśle się trzymał i za to należy mu się uznanie.
To, co w opowiadanej historii działa najlepiej, to właśnie ręka Filoniego. W praktyce to właśnie on jest odpowiedzialny za istnienie większości bohaterów serialu. Wielokrotnie pokazał, jak bardzo jest z nimi zżyty, zatem nie widziałbym na stanowisku twórcy innej osoby, niż właśnie jego. Bo pod przykrywką prostoty, mamy bardzo dobrze wykreowane postacie, które sprawdziły się w wersji aktorskiej.
Jednym z najbardziej zapadających w pamięć momentów pierwszego sezonu Ahsoki niewątpliwie jest 5. odcinek, w którym to główna bohaterka spotyka swojego mistrza Anakina Skywalkera (Hayden Christensen). Jest to w zasadzie jedyny raz, kiedy w pełni skupiamy się na tytułowej togrutance. W dość nieoczywisty sposób stajemy do walki z jej największymi słabościami oraz lękami. Ponadto Filoni wykorzystuje przełomowe wydarzenia z życia Ahsoki, prezentując je jako coś, czego jeszcze nie widzieliśmy w uniwersum. Nie są to banalne, żenujące flashbacki, jak z Kenobiego, służące zapychaniu fabuły. Wspomnienia ukazane w Ahsoce są zupełnie inne, proste w odbiorze, lecz na swój sposób świeże. Na dodatek służą rozwojowi bohaterki, która musi skonfrontować się z przeszłością, by stawić czoła nowym wyzwaniom.
Z pewnością to jeden z najważniejszych momentów w życiu bohaterki, ale również jeden z niewielu istotnych w samym serialu. Ahsoka przez większość czasu wykonuje kolejną misję, w której nie doświadczamy zbyt wielu osobistych momentów. Mimo wszystko, jak wspomniałem, to wciąż wciągająca i jedna z ciekawszych historii ze świata Gwiezdnych wojen od Disneya. W kolejnych odcinkach liczę jednak na większą liczbę scen poświęconych samej togrutance.
Kolejnym atutem serialu są bohaterowie drugoplanowi. Hera Syndulla (Mary Elizabeth Winstead) wypada sympatycznie, mimo niewielkiej roli. Sabine Wren (Natasha Liu Bordizzo) ma świetnie nakreślone motywacje i obok Ahsoki to zdecydowanie najciekawsza postać serialu. Ezra (Eman Esfandi) w starszym wydaniu posiada swój dawny urok, podobnie zresztą jak charyzmatyczny Thrawn Larsa Mikkelsena. Również Baylan Skoll (zmarły Ray Stevenson) i jego uczennica Shin Hati (Ivanna Sakhno) z czasem stają się interesujący i przestają być wyłącznie przeszkadzajkami. Jednak moim faworytem zdecydowanie jest Huyang. David Tennant ponownie podłożył głos charyzmatycznemu droidowi i dał z siebie jeszcze więcej niż w animowanych Wojnach Klonów, gdy ten tam zadebiutował. To bohater, którego ogląda oraz słucha się z ogromną przyjemnością i z pewnością stał się nie tylko moim ulubieńcem.
Finał pierwszego sezonu Ahsoki pozostawia nas w miejscu, w którym widz zadaje sobie wiele pytań. Nie wchodząc w spoilery, napiszę tylko, że istnieje prawdopodobieństwo, że w kolejnym sezonie otrzymamy większą liczbę interakcji słynnej załogi Ducha. Prawdopodobnie rozwinięte zostaną także wątki bohaterów, które pod koniec sezonu urwano. W tym przypadku najbardziej problematyczna wydaje się kwestia postaci Skolla, zważając na to, że Ray Stevenson niedawno zmarł. Mam jednak nadzieję, że twórcom uda się sprawnie wybrnąć z tej sytuacji.
Choć Ahsoka nie ucieka od wad i wciąż uważam, że produkcja ta lepiej sprawdziłaby się jako serial animowany, stanowi ona jeden z najlepszych tytułów marki ostatnich lat. W przeciwieństwie do niektórych ostatnich projektów serial Filoniego od początku wiedział, czym chce być. Opowiedział nam historię, która nie tylko zaangażowała, ale aż prosi się o więcej. Mam zatem nadzieję, że 2. sezon będzie miał jeszcze wyższy poziom i będzie kontynuował dobrą passę marki odnośnie do produkcji aktorskich, bo te animowane zazwyczaj są na wysokim poziomie. Byłbym zapomniał, scena z purrgilami to jedna z najpiękniejszych w Gwiezdnych wojnach od dawna.