Moje pierwsze spotkanie z Somewhere between nie należało do udanych. Serial wyglądał jak bardzo marna kopia koreańskiego God’s gift: 14 days. Kiedy los spowodował, że natknęłam się na tę produkcję ponownie, miałam mieszane uczucia. Zastanawiałam się, czy wracać ponownie do czegoś, przed czym tak gwałtownie uciekłam. Zaintrygowała mnie jednak jedna scena i postanowiłam dać tej serii jeszcze jedną szansę. Zobaczyłam 2 odcinek, potem 3, a kiedy się zorientowałam – kończyłam już cały sezon.
Pierwszy odcinek Somewhere between jest koszmarny, co do tego nie zmieniłam zdania. Nie tylko poznajemy w nim rodzinę Price’ów, ale również możemy obserwować śmierć ich córki. To, co w oryginale odsłaniane było przed widzami stopniowo, tutaj mamy podane od razu. Ledwo poznaliśmy wszystkich bohaterów, a już musimy się z nimi żegnać. Nie martwcie się jednak, bo za chwilę scenarzyści zafundują nam szybki powrót głównej bohaterki do przeszłości. A to wszystko zapakowane w zaledwie czterdziestu minutach. Gdyby nie znajomość koreańskiej wersji, trudno by mi się było w tym wszystkim odnaleźć. Scenarzyści starali się wszystko skrócić do maksimum, przez co serial utracił swój pierwotny charakter. Swój wkład do mojej niskiej oceny włożyli też z pewnością aktorzy, którzy nie potrafili się odnaleźć w całej historii. A już wisienką na torcie był nieumiejętny montaż, który tylko potęgował wrażenie chaosu.
Przy moim drugim podejściu do Somewhere between pominęłam pierwszy odcinek i przeszłam od razu do drugiego. Ku mojemu zdziwieniu prezentował on już lepszy poziom. Im dalej go oglądałam, tym mocniej zapominałam o tragicznym początku i mojemu uprzedzeniu. Aktorzy zaczęli w końcu rozumieć, w czym grają i w jakie postacie się wcielają. Mało tego – zaczęło między nimi iskrzyć, czego próżno było szukać na początku. Historia w końcu się rozkręciła. Jednocześnie zaczęła powoli odbiegać od oryginału. W tym przypadku im mniej go przypominała, tym lepiej. Twórcy przestali w końcu kopiować koreańskie rozwiązania i zaczęli samodzielnie myśleć. Akcja nabrała tempa, serwując nam co chwile zwroty akcji i powodując, że nie mogłam się oderwać od ekranu.
Somewhere between jest typową nisko budżetową produkcją, co widać, chociażby w sposobie kręcenia i marnej jakości zdjęć. Pod względem produkcyjnym bliżej mu do średniej jakości seriali proceduralnych niż artystycznych kryminałów. Historia intryguje i trzyma w napięciu, czego zasługi trzeba przypisać koreańskim twórcom pierwowzoru. Amerykańskim scenarzystom należą się jednak gratulacje za przystosowanie scenariusza na tamtejszy grunt i wprowadzenie kilku znaczących zmian.
Wciąż jednak serii brakuje wiarygodności. Pewne sceny rażą naiwnością i sztucznością. A już najbardziej końcówka, która jest na wskroś hollywoodzka i spłyca całe przesłanie serialu. Nie sposób nie porównywać tej produkcji do oryginału. Koreańczycy również mieli problem z zakończeniem serii, które spotkało się z ostrą krytyką widzów. Amerykanie postawili na zupełnie inne zwieńczenie produkcji, przesadzając z kolei w drugą stronę. Może kiedyś doczekamy się takiej wersji, która będzie miała satysfakcjonujący koniec. Na razie mamy dwa kompletnie różne seriale, choć oparte na tych samych podstawach. Każda z tych historii ma swoje wady i zalety. Każda znajdzie też swoich zwolenników. W Amerykańskiej tempo akcji było zawrotne, przez co siadał aspekt psychologiczny bohaterów. W koreańskiej mamy wręcz odwrotnie. Bardzo dużo czasu twórcy poświęcili na ukazanie nam bohaterów i ich motywów.
Jak sama nazwa wskazuje Somewhere between leży gdzieś pomiędzy dobrym kryminałem a średnim serialem proceduralnym. Pod względem jakościowym bliżej mu do tego drugiego. Jednak historia jest na tyle ciekawa, że można poświęcić na nią kilka godzin swego życia. Jeśli ktoś lubuje się w seriach typu CSI: Kryminalne zagadki… lub Kości – będzie tą serią zachwycony. Jeśli jednak szukacie produkcji pokroju Detektywa – sięgnijcie po koreański pierwowzór lub inny serial.