Wszystkim, którzy mieli okazje przeczytać kilka moich wrażeń z przedpremierowego seansu pierwszych trzech epizodów produkcji (TU), rzuciło się na pewno w oczy, iż wydawało mi się, że Ślepnąć od świateł znakomicie się jeszcze rozwinie. Historia na początku płynęła dość wolno, dlatego chciałem, aby ruszyła nieco z kopyta, eksponując największe swoje atuty. I owszem, eksponuje, jednak przez cały sezon w sposób maksymalnie jednostajny. Frycz jest genialny, acz mogłoby być go więcej. Bohaterami drugiego planu serial żongluje nieco niepewnie, a historia kilka razy sama siebie zapędza nieco w ślepe uliczki, by potem się z nich wykręcać. Po bardziej ekspozycyjnych i przedstawiających dilerski proceder Kuby pierwszych odcinkach seria skupia się już głównie na fabule. Nasz diler mierzy i sprzedaje mniej działek, a bardziej wkręca się między kolejne wrony. A że osobowość ma taką, a nie inną, raczej nie zaczyna wraz z nimi krakać. Dlatego też kłopoty są nieuniknione.
Najlepsza jest w tym wszystkim cała ta neonowo-balangowa otoczka. Serial opowiada o tym, jak to sobie żyje Warszawa nocą i nie szczędzi w przybliżaniu widzowi kolejnych balang i porachunków środków. Będą łamane kości, krew, wymioty i lecące przez okno psy. A wszystko w stylizowanej na narkotykowy trans kolorystyce oraz przy jeszcze bardziej wkręcającej muzyce. Świat jest jednocześnie podły, maksymalnie odpychający, jak i uzależniający. Mam wrażenie, że w tego typu otoczce twórcy byliby mi w stanie sprzedać absolutnie wszystko, a dobrze bym się bawił. Nawet mimo często przestylizowanych scen, w których jawa miesza się ze snem. Ich kontrast i podział na lepsze i gorsze jest aż nazbyt widoczny. Genialne puenty mieszają się z niezgrabnymi próbami powiedzenia nam o Kubie tego samego po raz kolejny.
Oprócz tego, że serial jest genialne wystylizowany, to jeszcze bardzo mięsisty. Co bardziej złotouści bohaterowie w osobach Więckiewicza i Chabiora bluzgi wypluwają w tempie dobrego karabinu maszynowego, jednak pierwszy raz od dawna nie miałem wrażenia, że jest to zrobione na siłę. Takie postacie w ich przypadku poznajemy i do takich musimy się przyzwyczaić. Na szczęście obaj w odpowiednich momentach potrafią rozbudzić empatię widza. I to nawet mimo faktu że scenariusz w pewnym momencie mocno się z nimi gubi. Lepiej idzie mu z Paziną, jedyną przyjaciółką zarówno głównego bohatera, jak i twoją widzu.
Bardzo dobrze wypadają też mniejsze epizody. Gwarantuje Wam, iż po tych ośmiu odcinkach ksywy Maluch i Sikor będą Wam stawiać przed oczami gości z tego serialu, a i krótkiej, acz bardzo treściwej roli Ewy Skibińskiej (bodaj pierwszej od Artystów na małym ekranie) prędko nie zapomnicie.
Nie wiem, czy Ślepnąc od świateł będzie najlepszym polskim serialem tego roku, jednak na pewno jednym z najbardziej intrygujących. Mimo niedoróbek każdemu z twórców odpowiedzialnych za tę serię chce się przybić piątkę, jest to bowiem produkcja jedyna w swoim rodzaju, jakiej próżno szukać w polskiej telewizji. Dlatego też ma szanse na zrobienie największego szumu za granicą. Fajnie byłoby również, gdyby była początkiem, który przyczyni się do powstania podobnych, równie sugestywnych produkcji.