Drugi sezon Pisarzy w swojej krótkiej formie porusza bowiem mnóstwo ideologicznych tematów. Znowu, tak jak przy okazji pierwszego sezonu, zbiera się kilku mających donośny własny głos autorów, z których każdy pisze scenariusz około 10-minutowej etiudy. Żadnego ciągu logicznego to nie tworzy, ale dzięki temu pozwala pisarzom swobodnie wrzucić historię o wszystkim. A jeśli chodzi o umiejscowienie swojej historii, potrafią oni polecieć naprawdę po bandzie. Stąd będziemy mieć kosmitów, Urbex i danse macabre w kostnicy. Mimo odchylenia w większą abstrakcję świata przedstawionego, serial jest nieco bardziej od pierwszego sezonu powściągliwy w treści. Sprawia to, że wydaje mi się jednocześnie mniej i bardziej komediowy niż za pierwszym razem. Mniej, bo nie ma tu scenek rodem z kabaretu, bardziej, bo jest jednak nieco zabawniejszy.
O tym, co miałem na myśli we wstępie pisząc, że dziś nie umiemy mówić o ważnych społecznych sprawach, można się szybko przekonać, wchodząc na pewną, dość popularną w naszym kraju stronę filmową (tak, tę na f) i na wpis w bazie dotyczący tego właśnie serialu. W produkcji, która porusza kilka drażliwych tematów główną rolę zagrał Maciej Stuhr i to dla komentujących wystarczyło. Bez kontekstu, bez merytoryki, bez jakiejkolwiek chęci rzeczowej oceny. W drugiej serii mamy za to Zosię Wichłacz i Antka Królikowskiego, czyli mimo wszystko trochę rzadziej bohaterów pasków programów informacyjnych. Można przecież o nich powiedzieć – gwiazdy Miasta 44. To jednak w powierzchownym patrzeniu na obsadę, które niestety dalej przedstawia znaczna grupa odbiorców, duża różnica. Widać że oboje bawili się na planie świetnie, a wcielenie się w 9 zupełnie różnych postaci (a jeden z odcinków pozwala nawet postawić tezę, że 10) potraktowali jako wyzwanie. W dodatku za znakomitą decyzję trzeba uznać postawienie za kamerą reżysera najlepszego etiudowego polskiego filmu ostatnich lat, Pawła Maślony.
Wychodzi z tego zwyczajnie dobra, interesująca i potrzebna robota, która może dać nadzieję, że kiedyś przyjdą czasy lepsze, w których debata publiczna nie będzie podsycaniem i szukaniem wszędzie wrogów. Może traktuję tę produkcję troszeczkę zbyt ideologicznie, jednak widzę w niej coś, co rzadko zdarza się w polskiej popkulturze. Ludzi, którzy mówią o tym, o czym mają ochotę i nie muszą się zastanawiać nad tym, czy wypada. Nawet mimo faktu, że pod logo dużej stacji telewizyjnej.
Dobrą i interesującą robotą byłoby (nareszcie) kino gatunkowe w Polsce. Pisarze to kolejna cegiełka to hermetycznej, nieuniwersalnej, tworzonej spontanicznie i na potrzeby dzisiejszych zjawisk kinematografii. Dowód na to, iż nadal nie potrafimy tworzyć kina ponadczasowego i zarazem uniwersalnego, niezależnie od szerokości geograficznej. Nadal przerabiamy nasze rodzime problemy tylko po to, aby je przerabiać.
Pisarze to po prostu hasło rzucone literatom, aby ci stworzyli coś od siebie. No to stworzyli – nie historie, lecz sytuacje, nie ludzi, lecz przypadki z anegdoty.
No i bieda forma, który, jak zwykle, wręcz krzyczy: nie mamy pieniędzy na kino, nie mamy pieniędzy na kino, nie mamy pieniędzy…
Tylko tu nie chodzi o pieniądze, ale o to, że my po prostu nie potrafimy żyć bez kina brudu, kina wczoraj, kina teraz, byle jakiego, międzygatunkowego, zawsze wskazującego: patrz, tak jest za oknem. Ale ja wiem, jak jest za oknem i nie po to włączam TV albo odpalam komputer, aby oglądać gościa z Ubera, którego każdego dnia mijam na chodniku. Albo żeby posłuchać kolejnego sporu lewaków i prawaków, hetero z homo, wierzącymi z ascetami…