Tak właśnie zaczyna się nam nowy sezon Panna Scarlet i komisarz. Osoby, którym spodobała się pierwsza odsłona produkcji, powinny w tym momencie odetchnąć z ulgą, bo start na pewno wstępnie nie sytuuje drugiej odsłony niżej od pierwszej. Wyeksponowana na rozgrzewkę poboczna akcja dość szybko prowadzi nas do istotniejszego wątku. Na wierzch wychodzi pewna sprawa, dotąd zaniedbana przez Scotland Yard. Eliza, choć z początku ostrożna, dość szybko zapala się do jej rozwiązywania – co jednocześnie komplikuje sprawę pomiędzy nią a niechętnie powiązanym z nią Williamem.
W gruncie rzeczy produkcja kieruje się sprawdzonymi już w 1. sezonie schematami – co nie znaczy, że to źle. Eliza w dalszym ciągu mierzy się z dużą opozycją ze strony społeczeństwa, jeżeli chodzi o obraną przez nią skrajnie niestandardową jak na tamte czasy ścieżkę życiową. Wątek społeczny jest niezwykle sprawnie poprowadzony w dużej mierze dzięki niesłabnącej więzi pomiędzy tytułowymi bohaterami serialu. To sprawia, że choć przedstawienie starć o podłożu wojny płci nie zostaje sprowadzony do żadnej z typowych formułek, gdzie częstokroć pojawia się jedna kompetentna kobieta na tle idiotów bądź złoczyńców (lub jednych i drugich). Trzeba przyznać, że to rzecz niezwykle odświeżająca.
Niezmiennie czuć też klimat opowieści. Zarówno kostiumy, jak i aktorskie występy są tutaj bez zarzutu, choć w większości raczej nie będziemy się też jakoś wielce zachwycać. Za wyjątkiem może Kate Phillips, której subtelna charyzma ponownie ciągnie praktycznie każdą scenę, w jakiej się pojawia.
Jeżeli zatem serial Panna Scarlet i komisarz dotąd Wam odpowiadał – albo po prostu lubicie tytuły spod znaku Ripper Street – epizod pierwszy nowej serii na razie udowadnia, że dalej będzie „dowoził” przyjemną, gatunkową rozrywkę. Inna sprawa to pytanie, czy tego typu forma – bądź co bądź sama w sobie daleka od rewolucyjnych – utrzyma swój poziom i nie stanie się męcząca wraz z kolejnymi epizodami. Inna sprawa, że jak dotąd scenarzyści tego uniknęli, więc jestem dobrej myśli.