Każdy kinoman słyszał wyświechtaną maksymę Hitchcocka o dreszczowcach. Najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie tylko nieprzerwanie rośnie. I nie da się ukryć, że twórcy Wrogiego świata wzięli sobie ją głęboko do serca. Początkowa sekwencja pierwszego odcinka to materiał szokujący i oszałamiający pod względem zarejestrowanej treści oraz strony technicznej. Widzimy w niej wygłodniałą i znajdującą się u kresu sił śnieżną panterę, która wykonuje szaleńczy atak ostatniej szansy na swoją przyszłą ofiarę. Impet z jakim irbis tego dokonuje sprawia, że razem ze schwytaną zwierzyną spada kilkaset metrów po górskim zboczu. A wszystko oglądamy w pełnej jakości obrazu, który nawet na sekundę nie traci tego dramatycznego wydarzenia z kadru i słuchamy przy pompatycznej muzyce rodem ze zwiastuna superprodukcji ilustrującej walkę dwóch superbohaterów.
Zobacz również: Tak Netflix kręci Wiedźmina w Polsce. Wideo z planu w Ogrodzieńcu
Każdy epizod Wrogiego świata zaprezentować ma inny ekosystem. W pierwszym odcinku podglądamy losy zwierząt górskich, a akcja przenosi nas na różne kontynenty. Całość spaja temat globalnego ocieplenia, który sprawia, że bohaterowie odcinka muszą walczyć o przetrwanie dostosowując się do nowych warunków, chociaż te i tak wcześniej były ekstremalne. I to co widzimy bywa bardzo niewygodne do oglądania, gdyż chwilami serwuje się nam naturalistyczny horror i obrazy dla osób o mocnych nerwach. W uspokojeniu nie pomaga nawet opisujący wydarzenia kojący głos Marcina Dorocińskiego, gdy przykładowo oglądamy dramat dorosłej pary berniklów białolicych, która musi opuścić bezpieczne gniazdo i ruszyć po pożywienie dla niedawno wyklutych piskląt. Młode nie potrafią jeszcze latać, ale ślepo ruszają za swoją matką i opadają bez kontroli z ogromnego klifu. Dopiero co oglądaliśmy przyjście na świat tych słodziutkich maluchów, a tu już kamery rejestrują każde ich brutalne zetknięcie ze skałami. Spadają i spadają, nam wydaje się, że te kraksy trwają w nieskończoność i czekamy, aż ten horror wreszcie się skończy, gdy wtem, ku naszemu zdziwieniu małe pisklaki wychodzą z tego całego ambarasu bez szwanku. Jednak po chwili emocjonalny rollercoaster rusza na nowo, bo to nie koniec kłopotów. Nadchodzi kolejne zagrożenie – drapieżniki. Śmierć w tej serii czyha na każdym kroku i udowadniają to również pozostałe wątki opowiadające o orlicy przedniej, kozłach śnieżnych czy stadzie afrykańskich małp dżelad brunatnych.
Produkcja wyreżyserowana została przez zdobywcę Oscara, Guillermo Navarro, autora zdjęć do filmów Guillermo del Toro, Roberta Rodrigueza czy Quentina Tarantino i trzeba przyznać, że wykonuje dobrze swoją robotę. Wrogi świat jak na dokument przyrodniczy wyróżnia się świetną filmową dramaturgią, co jest również zasługą tytanicznej i benedyktyńskiej pracy 245-osobowej ekipy, która przez 1300 dni zebrała materiał filmowy o długości 75 dni. Było więc z czego wybierać. Ogromne wrażenie robi też strona techniczna, a w szczególności zdjęcia, które zachowując pełną elegancję zarejestrowały w trudnych warunkach niedostępne dotąd dla widzów wydarzenia zachowując ich intymność i spektakularność. Są tu takie sceny, które po prostu trzeba zobaczyć, a wiele z nich pozostanie z nami na bardzo długo.
Zobacz również: Nasze jutro – recenzja filmu dokumentalnego Mélanie Laurent
Wrogi świat w pierwszym odcinku potrafi wstrząsnąć, zaszokować i oczarować. A do tego udowadnia, że dokument przyrodniczy nie musi kojarzyć się z nudnym programem w telewizji, a spokojnie może zapewnić równie wielkie emocje, co produkcja fabularna. Unikat wśród dokumentów przyrodniczych.
Ilustracja wprowadzenia: fot. fot. National Geographic/Stephanie Thompson