Erased miał premierę już jakiś czas temu na Netflixie, jednak przeszła ona bez większego echa. Co może dziwić, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę, że serial pojawił się na rynku w idealnym momencie. Akurat niezwykłe sukcesy odnosiły Stranger Things i Dark, które wbrew pozorom mają z japońską produkcją dużo wspólnego. We wszystkich bowiem tytułach, pierwsze skrzypce grają dzieci. Co więc zaważyło na tym, że serial przeszedł niezauważony przez mainstream? Fabuła i tempo rozwoju akcji? Zbyt duży rozdźwięk kulturowy? A może gra aktorska?
Eresed jest adaptacją mangi Boku dake ga inai machi. Podobnie jak pierwowzór, serial opowiada historię Satoru Fujinumy – początkującego rysownika komiksów, który posiada niezwykły dar. Mężczyzna potrafi się cofnąć w czasie. Niestety nie kontroluje on swoich umiejętności. Zazwyczaj „powrót” wydarza się bez jego wiedzy, w momencie, gdy w pobliżu wydarzy się coś złego. Wtedy Satoru cofa się o kilka minut, by zmienić bieg wydarzeń. Kiedy ginie matka mężczyzny, ten próbuje cofnąć się do momentu jej śmierci. Coś jednak idzie nie tak jak powinno i bohater cofa się o 18 lat wstecz, do czasów, gdy był jeszcze małym dzieckiem. Dostając jednocześnie od losu okazję, by zapobiec morderstwu trójki jego rówieśników.
Pierwszy odcinek wypełniony jest akcją po same brzegi. W drugim tempo zwalnia. Mamy dużo melancholijnych scen, których natłok może nieco przytłaczać i nużyć. Tym bardziej, że nastrój serialu gwałtownie gęstnieje. Ciemne chmury nadchodzą i to dosłownie, gdyż co rusz jesteśmy atakowani ponurymi zdjęciami miejscowej fabryki osnutej dymem. Kadry są ciemne, a cienie ostre, co jeszcze bardziej potęguje pesymistyczny nastrój. Muzyka stanowi jedynie tło produkcji, nie wysuwając się na pierwszy plan. W pierwszych odcinkach występuje zaledwie kilka motywów muzycznych, które powtarzają się co jakiś czas, a ich celem jest utrzymanie przygnębiającego klimatu. Lata 80. w Japonii rysują się tutaj dosyć ponuro i nawet refleksy białego śniegu nie dodają mu uroku. Pod tym względem Erased drastycznie różni się od Stranger Things, które zachwycało kolorową stylistyką. Bliżej mu do bardziej mrocznego Dark. Co jest zresztą całkiem zrozumiałe, gdyż charakter produkcji jest zupełnie inny. W końcu mamy tutaj do czynienia z kryminałem. Jestem pewna, że fanom zimnokrwistych historii, ten specyficzny klimat przypadnie do gustu.
Osoby, które obawiają się sięgnąć po Erased ze względu na różnice kulturowe, mogę zapewnić, że nie rzucają się one w oczy. Oczywiście zwyczaje bohaterów różnią się od naszych, a ich zachowania mogą się wydawać momentami nieco dziwne, jednak nie przeszkadza to w odbiorze. Wręcz przeciwnie – można je traktować jako fabularne smaczki. Zresztą przy bliższym poznaniu wszystkich postaci, jestem pewna, że będziemy w stanie z łatwością zrozumieć ich postępowanie. Duży wpływ ma na to nienaganna gra aktorska, szczególnie młodych aktorów. Na uwagę zasługuje tutaj Rin Kakihara wcielająca się w Kayo Hinazuki. Jej bohaterka nie ma łatwego życia, przez co musiała szybko dojrzeć. Już na pierwszy rzut oka widzimy, że jej zachowanie różni się od innych dzieci, co czyni ją odludkiem wśród jej rówieśników. Młoda aktorka poradziła sobie z tą rolą wyśmienicie, sprawiając, że jej postać jest niezwykle wyrazista.
Chociaż odcinki są zbyt krótkie, by w pełni rozwinąć wszystkie wątki, liczę, że twórcy nas nie zawiodą w kolejnych odcinkach. Fabuła ma silne fundamenty, wizualnie serial stoi na bardzo wysokim, a aktorzy zostali idealnie dobrani. Brak zainteresowania Erased mogę wytłumaczyć jedynie na jeden sposób – widzowie ostrożnie podchodzą do azjatyckich produkcji. A szkoda. Amerykańskie kino góruje w Polsce, do europejskiego też się już przekonaliśmy, czas więc na produkcje krajów Wschodu. Odstawcie więc uprzedzenia na bok. To nie jest japońska wersja Stranger Things. Do Dark też jej daleko. Jeśli miałabym do czegoś porównać ten serial, to do norweskich kryminałów. Zresztą, po co porównywać. Po prostu dajmy się wciągnąć w historię. Myślę, że będzie warto.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe Netflix