Do Batwoman podchodziłem z naprawdę dużym zainteresowaniem. Ciekawa bohaterka, a w dodatku grana przez aktorkę, którą wyjątkowo lubię. Ruby Rose może i nie występowała w zawrotnej ilości produkcji, ale posiada charyzmę, która potrafi przyciągać. Szkoda jednak, że twórcy serialu w ogóle tego nie wykorzystują. Batwoman jest bowiem dziełem, w którym zepsuto tak dużo, że wydaje się to wręcz zamierzonym działaniem lub efektem pracy studentów, amatorów. Zacznijmy jednak od początku, czyli narracji.
Dawno nie widziałem by ktoś tak koncertowo skopał prowadzenie fabuły oraz dialogów. Jeśli myślicie, że serial pozostawia pewne niedopowiedzenia, kreuje historię za pomocą nieoczywistych wymian zdań, czy samej gry aktorskiej to jesteście w dużym błędzie. Nowy projekt CW wykłada wszystko na ławę, a potem tłumaczy to jeszcze raz. Wydaje się jakby scenarzyści produkcji mieli swoich widzów za osoby o naprawdę wątpliwej inteligencji. Skala ekspozycji jest tu naprawdę niesamowita i działa na kilku płaszczyznach. Pierwszą jest wybitnie leniwy zabieg narracji z offu. Rozwiązanie to, charakterystyczne najczęściej dla twórców niepotrafiących przedstawić fabuły w bardziej subtelny sposób, jest nam wpychane przez większość odcinka. Co chwilę słyszymy jak nasza bohaterka wyjaśnia kim jest, co wiąże ją z innymi oraz jaki ma stosunek do obserwowanych wydarzeń. Dałoby się to jeszcze przeżyć, gdyby była ona napisana w kreatywny i przykładowo zabawny sposób. Nikt nie czepia się przecież monologów Deadpoola. W rzeczywistości brzmi to niestety niczym streszczenie fabuły umieszczane na odwrocie książki. Ludzie odpowiedzialni za scenariusz uznali jednak, że niektórym może to nie wystarczyć. Dodatkową porcję ekspozycji, dostajemy więc w dialogach. Co chwila, któraś z postaci mówiąc przykładowo do swojej siostry, przypomina jej, że są spokrewnione. No wiecie, jakby głupi widz nie załapał za pierwszym razem.
No dobra, ale może przynajmniej historia nie jest taka zła? Nie jest, prawda? No cóż… Niestety musimy się tu pogodzić z kolejnymi banałami. Kate Kane wraca po długiej nieobecności do Gotham opuszczonego od trzech lat przez Batmana. Rolę Mrocznego Rycerza jako strażnika miasta zastąpiła prywatna organizacja militarna, co nie wszystkim się podoba. Wśród wrogów takiego stanu rzeczy jest Alice. Z początku wydaje się, że twórcy postawili na nieoczywistą antagonistkę, która buntuje się przeciwko dominacji firmy wojskowej nad miastem. Niestety to tylko początek. Po kilku dialogach, Alice zostaje zmieniona w biedną wersję Jokera i po prostu pragnie chaosu. Dodatkowo musi mówić jak bardzo jest szalona, ponieważ jej działania nie są zbyt przekonujące. Nie tylko ona jednak zawodzi. Sama Batwoman również nie jest zbyt inteligentną osobą. Przez cały odcinek krąży i nie potrafi połączyć oczywistych zbiegów okoliczności wskazujących na to, że Bruce Wayne to słynny heros. Gdy w końcu jej się udaje, nagle zyskuje umiejętności swojego kuzyna w przeciągu dosłownie kilkunastu minut.
Największą wadą serialu jest jednak zwyczajna nuda. Pierwszy odcinek trwa zaledwie 40 minut, a naprawdę potrafi się dłużyć. Bohaterowie tłumaczą sobie otaczający ich świat, czasami ktoś komuś nakopie, w innym momencie zobaczymy bardzo kiepsko rozpisany moment dramatyczny. Brakuje tu czystej zabawy Supergirl, innego klimatu Arrow, czy humoru Flasha. Batwoman to po prostu serial mierny w każdym z tych elementów. Miejmy nadzieję, że następne odcinki to zmienią.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe