Loki ze swoim drugim sezonem kontynuuje wątki, które pojawiły się w pierwszym sezonie. Początek drugiego sezonu zaczyna się dokładnie tam, gdzie zakończył się pierwszy. Widzimy, że tytułowy bohater nie panuje nad swoją chorobą i musi coś z tym zrobić. Z biegiem czasu, ta choroba staje się dla niego wybawieniem, zwłaszcza gdy multiwersum dochodzi do rozpadu, a różne warianty różnych postaci zaczynają szaleć. Czy Bóg Psot może temu zapobiec?
Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań odnośnie Lokiego i jego drugiego sezonu. Ostatni Ant-Man czy inne śmieciowe Secret Invasion udowodniły, że nie mam po co czekać na nowe produkcje spod szyldu Marvel Studios. Mimo to mam słabość do Hiddelstone’a i musiałem obejrzeć ten serial. I szczerze, parodiując memy o Netflixie – ten serial nie jest kolejnym gwoździem do trumny, a ostatnią deską ratunku MCU. Tom Hiddelstone ponownie wciela się Boga Psot i ponownie wychodzi mu to znakomicie. Jest czarujący, uroczy i tak naprawdę już nie musi go grać, bo postać ta weszła mu w krew. Gdziekolwiek widzę ten jego uśmiech, w myślach dorysowuje sobie rogi i berło z kamieniem umysłu, które później miał na swoim czole Vision.
Anglik zapowiedział, że do obsady powróci nie tylko on sam, lecz również wszyscy główni bohaterowie z pierwszego sezonu. Czy była to słuszna decyzja? Otóż nie, to był wybitny ruch. Każdy z uczestników pierwszej odsłony serialu powrócił z jeszcze większym rozmachem. Zarówno postacie kluczowe, takie jak tytułowy Loki, Mobius czy Sylvie, przedstawione zostały w sposób, który przekraczał dotychczasowe osiągnięcia, demonstrując wyjątkowy poziom aktorstwa. Sophia Di Martino, choć obecna w pierwszym sezonie, teraz prezentuje się znacznie bardziej przemyślanie i nie irytuje widzów. Sylvie została bardziej rozbudowana, stając się postacią, którą można polubić, a wręcz pragnie się zobaczyć więcej.
Nie można pominąć również oklasków dla kontrowersyjnego elementu serialu, a chodzi o Jonathana Majorsa. Jego powrót do serialu w roli Victora Timleya, a nie jako Tego, który przetrwał (przynajmniej do pewnego stopnia), jest uznawany za prawdziwy aktorski wyczyn, który przewyższa umiejętności wielu aktorów w uniwersum Marvela. Jest to najlepszy popis aktorski od czasów występu Oscara Isaaca jako Moon Knight. A co z rolą Ke Huy Quana? Jako zdobywca Oscara, nie wymaga on długiego komentarza. W kontekście obowiązków dziennikarskich muszę powiedzieć, że postać Uroborosa uznawana jest za jedną z najzabawniejszych w całym Marvel Cinematic Universe.
Choć „Loki” nie jest pozbawiony mankamentów, to istnieje kilka aspektów, które zasługują na krytykę. Szczególnie kontrowersyjny wydaje się wątek podróży w czasie, który stoi w sprzeczności z wcześniejszymi ustaleniami wprowadzonymi w Avengers: Koniec gry. Zauważalna jest tu pewna nieścisłość, gdyż wcześniej podkreślano, że cofanie czasu funkcjonuje według innych zasad niż w produkcjach typu Powrót do przyszłości czy Terminator. Pomimo prób wyjaśnienia tej kwestii w trakcie rozwoju fabuły, pozostaje ona elementem, który może budzić pewne zastrzeżenia, a nawet uchodzić za element nadmiernie rozwodniony. Warto również zauważyć, że produkt placement dotyczący marki McDonald’s jawi się jako jedno z bardziej nieudolnych przedsięwzięć w ramach produkcji Marvela. Jako znawca sztuki lokowania produktu nie sposób przejść obojętnie obok tego elementu, który wydaje się być jednym z najmniej udanych w historii tego studia. Nawet w porównaniu z wcześniejszym wystąpieniem FedEx w Wojnie bohaterów, tenże lokowanie prezentuje się nieco blado i nie przekonuje o swojej skuteczności.
Podobnie jak w przypadku Strażników Galaktyki vol. 3, również drugi sezon Lokiego jawi się jako zdecydowany wysiłek naprawczy mający na celu ocalenie renomy Marvel Cinematic Universe. Produkcja ta emanuje świeżością, zgrabnie skonstruowaną fabułą oraz doskonale utrzymanym napięciem narracyjnym. Pomimo pewnych drobnych niedociągnięć, czy też momentów nieco kiczowatych związanych z subtelnością lokowania produktów, ogólna jakość prezentowanej historii sprawia, że trudno doszukać się poważnych zastrzeżeń. Jedynym elementem, który budzi smutek, jest poczucie niemożności oswojenia się z aktualnym standardem jakości, gdyż jest niemal pewne, że Marvel Studios zaskoczy nas niejednokrotnie – niestety, nie zawsze w pozytywny sposób.