Ku Jezioru - Recenzja serialu Netflix o epidemii nieznanego wirusa
Ku Jezioru - Recenzja serialu Netflix o epidemii nieznanego wirusa

Ku Jezioru – Recenzja 1. sezonu serialu Netflix o epidemii nieznanego wirusa

Platforma Netflix wydała jakiś czas temu serial opowiadający historię grupy ludzi, którzy uciekają przed epidemią nieznanego wirusa oraz dużo gorszym zagrożeniem – ludźmi pozbawionymi kontroli. Produkcje zrealizowano na terenie Rosji i już planowana jest kontynuacja.

Opowieść zaczyna się klasycznie. Zostajemy wrzuceni w środek dnia dwóch zupełnie odmiennych rodzin. Głową pierwszej z nich jest Leonid (Aleksandr Robak). Bogaty, pozbawiony ogłady mężczyzna, który wychowuje nastoletnią córkę z problemami alkoholowymi o imieniu Polina (Viktoriya Agalakova), oraz spodziewa się kolejnego dziecka ze swoją konkubiną Mariną (Natalya Zemtsova). Mężczyzna jest również właścicielem firmy, w której pracuje Sergey (Kirill Käro). Ma on syna Antona (Saveliy Kudryashov) ze swoją byłą żoną Iriną (Maryana Spivak). Aktualnie mieszka i żyje ze swoją nową partnerką, psycholog Anną (Viktoriya Isakova), którą poznał podczas terapii. Ostatnim z grupy jest Misha (Eldar Kalimulin), syn wspomnianej terapeutki, który cierpi na autyzm.

Zobacz również: The Crown – recenzja 4. sezonu najlepszego serialu Netflixa

Obie rodziny w przypadkowy sposób łączą swoje siły i próbują uciec przed nie do końca zrozumiałym zagrożeniem. Telewizje, radia i inne źródła informacji podają, że na świecie zapanował nieznany dotąd wirus. Oczywiście pada standardowe hasło „nie ma się czego bać, wszystko jest pod kontrolą”. Nasi bohaterowie czują jednak co się święci i w środku potwornej zimy postanawiając uciec od źródła zarazy czyli Moskwy. Wsiadają w dwa samochody, zabierają tylko najpotrzebniejsze rzeczy i ruszają w miejsce, w którym mają szanse zaznać spokoju i ochronić siebie nawzajem przed nadchodzącą katastrofą.

Ku Jezioru - Recenzja serialu Netflix o epidemii nieznanego wirusa

Fot. Kadr z serialu Ku jezioru

Wspomniany wirus powoduje gorączkę, typowe objawy dla grypy takie jak kaszel, duszności czy bóle reumatyczne. Ponadto wywołuje ślepotę, zmiany w wyglądzie oczu oraz otumanienie. Człowiek w rozwiniętym stadium choroby przypomina bardziej nieumarłego czy zombie, niż prawidłową wersję samego siebie. Niewielki kontakt z zarażonym wystarczy, aby również zostać zainfekowanym. W krótkim czasie dochodzi do poważnych powikłań, a w efekcie bardzo męczącej śmierci.

Niestety, jak to w historii ludzkości bywa, bez względu na wielkość i powagę zagrożenia, zawsze znajdą się tacy, którzy spróbują skorzystać z zaistniałych warunków. Specjalna grupa przypominająca wojsko czy oddział policyjny, podszywa się pod „przedstawicieli władzy” i napadają na domy przerażonych obywateli. Mnóstwo osób, być może nie radzących sobie z chaosem, dosłownie staje się nim i sieją zamęt oraz zniszczenie. Nasi bohaterowie więc, poza samym wirusem, muszą uważać na niezrównoważonych psychicznie ludzi, którzy nie cofną się przed niczym. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jakaś część tych odchyłów została spowodowana pandemią, a nie samym wirusem. Nie każdy człowiek ma mocną psychikę.

Zobacz również: Gambit Królowej – recenzja 1. sezonu nowego hitu Netflix

Serial próbuje przedstawić multum alternatywnych scenariuszy, które mogłyby mieć miejsce w rzeczywistości w przypadku takiej pandemii. W kilka sekund kończy się wszechobecna poprawność polityczna i usilne zbawienie świata. Każdy skupia się na sobie i swoich najbliższych. W wielu różnych zawirowaniach bohaterowie ocierają się o śmierć, a cel powoli przestaje być osiągalny. W całej tej podróży mogą stracić miłość, przyjaźń, mentalność czy nawet życie. Balansują na granicy, a każdy następny źle postawiony krok ma długofalowe skutki.

O realizacji słów kilka

Ku jezioru określany jest jako dramat i thiller z elementami horroru. Pojawia się kilka na pozór standardowych scen, które wieńczyć ma screamer lub inny zbieg z filmów grozy. Tak się jednak nie dzieje. Dostajemy za to coś nowatorskiego, co dużo bardziej wpływa na naszą wyobraźnie niż system nerwowy. Nawet te klasyczne sekwencje o haśle „rozdzielmy się”, które w rzeczywistości kończą się powolnym eliminowaniem bohaterów – tego też się nie doświadcza. Owszem, być może przez kwestie budżetowe, serial nachyla się chwilami nad krawędź kiczu. Nigdy jednak tam ostatecznie nie ląduje. Fakt, iż został on zrealizowany przez rosyjską ekipę filmową może determinować styl i sposób prowadzenia fabuły. Bez względu na powód, serial ma w sobie coś mniej lub bardziej niepowtarzalnego, a kilka scen mogłoby zyskać miano innowacyjnych lub chociaż oryginalnych. Brak wciskanych na siłę popularnych treści Netflixa, zero zwrotów akcji na rzecz szerzenia mainstreamowych tematów. Wyłącznie widz, bohaterowie i coś co łączy nas wszystkich – chęć przetrwania za wszelką cenę. Twórcy sięgnęli nawet po postać Boga, który jest przedstawiony raczej w pozytywnym świetle. Taki element to rzadkość na amerykańskiej platformie.

Ku Jezioru - Recenzja 1. sezonu serialu Netflix o epidemii nieznanego wirusa

Fot. Kadr z serialu Ku jezioru

Co na to Hans Zimmer?

Warto wspomnieć na koniec o małej kradzież, której dokonali twórcy muzyki do serialu Ku Jezioru. W wielu wzruszających lub przełomowych scenach można usłyszeć piękny utwór, który do złudzenia przypomina Time z filmu Christophera Nolana Incepcja. Twórcą oryginał był nie kto inny jak Hans Zimmer, którego kompozycje uświetniały takie produkcje jak Interstellar, Król Lew (1994), Mroczny Rycerz, Człowiek ze stalli, Dunkierka i wiele wiele innych.

Koniec końców okazuje się, że widzowie mogą niestety w dość łatwy sposób przewidzieć koniec biegu wydarzeń. Fabuła nie zostawia zbyt wiele miejsca na domysły i spekulacje. Pomimo, iż nie wiadomo do końca, kto będzie za następnymi drzwiami czy kim będzie osoba, która tym razem pociągnie za spust. W niezbyt wymagający sposób za to można przewidzieć czym zakończy się pierwszy sezon. Twórcy, w związku z pozytywnym odzewem, planują już kontynuację. Nie znamy na ten moment żadnych szczegółów, ale na pewno znajdzie się spora grupa odbiorców, którzy chętnie ujrzą dalsze losy bohaterów.


Ilustracja wprowadzenia: Materiały prasowe

Dziennikarz

Wielbiciel kina o wszystkim innym niż szarej codzienności, gier oraz szeroko pojętej muzyki. Nie wzgardza nowinkami technologicznymi oraz wyprzedażami w Play Station Store. Gdyby Batman istniał naprawdę, wolałby chodzenie po ścianach i wielką moc, bo z nią przychodzi ...

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?