Na początku była pustka i pożądanie. Krew i strach.
Na początku była Księga Czarownic.
Główną bohaterką serialu jest doktor historii Diana Bishop, specjalizująca się alchemii i skrywająca pewną tajemnicę. Diana jest czarownicą i potomkinią pierwszej wiedźmy straconej w Salem. Bohaterka boi się swoich mocy, dlatego przez całe swoje życie próbowała się od niej odciąć. Pewnego dnia przyjeżdża na uniwersytet w Oxfordzie, na odczyt swoich najnowszych badań i nieoczekiwanie do jej rąk trafia manuskrypt będący źródłem pożądania demonów, czarownic i wampirów. Wśród zainteresowanych istot jest wampir o imieniu Matthew Calirmont, który od wieków poszukuje księgi.
Gdy sięgniecie do pierwszego tomu książki, wydawnictwo tak ją reklamuje: “[Autorka] Połączyła to, co najlepsze w największych bestsellerach ostatnich lat: Suspens, przygodę i poszukiwanie wielkiego sekretu historii Kodu Leonarda da Vinci. Miłość wielką i nieziemską Zmierzchu. Magię Harry’ego Pottera. Tajemnicę, nastrój i piękno opowieści Cienia wiatru”. Tekst nad wyraz zuchwały, ale jakże celny. Książki rzeczywiście wszystko to w sobie zawierają, ale niestety nie wszystko zostało skrzętnie oddane w serialu.
Książki przykuwają uwagę szczegółami historycznymi, które są umiejętnie i ciekawie wplecione w przygodę i intrygę. W serialu twórcy chcą pokazać najważniejsze momenty z książek, ale usuwają niestety przy tym całą intrygę, ambiwalencję oraz elementy historyczne, które z pewnością urozmaiciłyby produkcję i nadałyby jej ciekawszego tonu. Z kolei role drugoplanowe jawią się tu tylko jako osoby pomagające wypchać akcję do przodu. Zamiast poznawać lepiej naszych bohaterów, dostajemy niestety tylko namiastkę ich backstory oraz zlepek niedokończonych scen. Gdy Hamish siedzi na werandzie z Dianą albo gdy Matthew rozmawia w kuchni z Sarą, jest to idealna okazja do zagłębienia się w te postaci, do odkrywania ich myśli i poglądów, a dostajemy jedynie wycięty urywek ich relacji, tak jakby twórcy chcieli tylko pokazać, że w ogóle te osoby ze sobą rozmawiały.
Wszystko przez to, że showrunnerzy nie chcą, byśmy nudzili się w trakcie spokojniejszych scen. Na domiar złego, w drugiej połowie sezonu, jeszcze bardziej przyspieszają tempo, co nie do końca się sprawdza. Akcja filmu w pewnym momencie toczy się zarówno w USA, jak i w Wenecji, a znaczna odległość między nimi i czas, jaki trzeba poświęcić na podróż z jednego miejsca na drugi, praktycznie tu nie istnieje. To niestety wpływa na wiarygodność opowiadanej historii i sprawia, że widz czuje się momentami skołowany. Dwa odcinki więcej w sezonie i te wszystkie problemy, które właśnie wymieniłam, zostałyby rozwiązane, a twórcy nie powinni martwić się znużeniem widzów.
Na szczęście sytuację ratuje charakter i nastrój panujący w serialu. Jest mrocznie, widz odczuwa panującą w nim magię, a także realne zagrożenia czyhające na naszych bohaterów. Jakie miasto byśmy w nim nie zobaczyli, Oxford, Wenecja czy senne miasteczko w USA, przez cały czas widz czuje, że jest w centrum intrygującej eksploracji folkloru i historii magii.
Jednak najsilniejszą stroną produkcji jest obsada. Matthew Goode daje nam wybitną spektakl swoich umiejętności aktorskich. Jego twarz jest niczym otwarta księga. Potrafi przekazać widzowi wszelkie możliwe emocje, które bez problemu rozszyfrowujemy. Potrafi być w jednej chwili niezwykle groźny i upiorny, aby po chwili pokazać łagodne, miłosne oblicze darzące swoją wybrankę. Co to protagonistki, Teresa Palmer jest idealną Dianą. Bardzo dobrze udaje jej się pokazać czarownicę odkrywającą swoją własną tożsamość, choć w niektórych scenach akcji, w czasie zagrożenia, troszkę gubi się i nie potrafi precyzyjnie wyrazić emocji.
Wybór aktorów drugoplanowych również okazał się trafny. Aktorzy bardzo dobrze się spisują i wszyscy są idealnym odzwierciedleniem swoich bohaterów z książek. Jednak chyba najcelniejszym wyborem był Trevor Eve do roli Gerberta D’Aurillaca. Aktor jest idealnym antagonistą, a jego postać jest chyba jeszcze lepiej nakreślona niż w książkach. Eve potrafi ukazać niezwykle groźne oblicze wampira, który nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć władzę, księgę i zniszczyć ród de Clairmont. Jest niezwykle przekonujący, a na sam jego widok widz mimowolnie odczuwa strach.
Księga czarownic mimo swoich wad, jest produkcją wartą uwagi. Oczywiście kilka momentów można śmiało zaszufladkować jako “babski romans”, ale poza tym to naprawdę niezła produkcja fantasy, która pozwala widzowi na trochę relaksu i oderwania się od rzeczywistości. Albo jej nie polubicie, albo będziecie ją traktować jako miły substytut serialu Pamiętniki Wampirów, będziecie ją oglądać z wypiekami na twarzy i nazywać ją swoim małym guilty pleasure.
Ilustracja wprowadzenia: Sky