Mogłoby się wydawać, że twórcy związani z takimi produkcjami jak The Crown, Elżbieta I czy Imię róży powinni wiedzieć jak zrobić dobry i wciągający serial historyczny. Tym bardziej, jeżeli biorą na warsztat postać tak wyrazistą i kontrastową jak Katarzyna Wielka. Niestety Nigel Williams i Philip Martin nie zdołali w pełni udźwignąć wielkości Carycy.
Twórcy dość luźno podeszli do materiału źródłowego i opisywanych wydarzeń historycznych. Nie czujemy by takie wydarzenia jak wojna z Turcją czy powstanie Pugaczowa miały szczególną wagę, czy odbijały się jakoś na postaci Katarzyny. Wręcz przeciwnie, ma się wrażenie, że twórcy wykreślają z listy kolejne wydarzenia, o których wypada wspomnieć, ale nie ma się szczególnej ochoty o nich opowiadać. Jeżeli ktoś liczył na historyczną ucztę na miarę Rzymu, może się rozczarować.
W czterech odcinkach serialu postanowiono zawrzeć prawie 25 lat rządów Katarzyny. Duże przeskoki fabularne, skróty i powierzchowność opowiadania są tego naturalną konsekwencją. Traci na tym nie tylko tło, ale niejednokrotnie same postaci. Czasem ma się wrażenie, że cierpią one na gwałtowne rozchwianie emocjonalne, nie zaś naturalnie ewoluują pod wpływem tego, co przeżyły.
Najmocniejszą stroną serialu oraz jego główną osią jest relacja Katarzyny II i Grigorija Potiomkina. Jest to zasługa duetu genialnej Helen Mirren oraz przyciągającego Jasona Clarke’a. Oczywiście można mieć obiekcje, że Mirren jest zdecydowanie starsza niż grana przez nią bohaterka. Jest to w gruncie rzeczy drobna nieścisłość, która zostaje w pełni odpłacona kunsztem i charyzmą aktorki. Po drugiej stronie mamy Clarke’a, który odgrywa najbardziej intrygującą i rozwijającą się w toku fabuły postać. W tym świetle drugi plan wypada dość blado. Mimo że możemy wyróżnić tutaj Gine McKee w roli hrabiny Bruce czy Rory’ego Kinnear’a jako ministra Panina. Z drugiej strony mamy jednak Pawła I, który jest po prostu irytujący i nieznośnie płaski.
Najlepiej i najciekawiej wybrzmiewającym w serialu wątkiem jest wątek władzy i kwestia ludzi ją dzierżących. Z tej perspektywy Katarzyna Wielka wypada niezwykle ludzko, co w wypadku jej postaci nie jest oczywistym podejściem. Widzimy władczynię, silną kobietę rozdartą pomiędzy ambicję i rządzę władzy a pragnienie wolności, szczerej miłości i chęć robienia tego, na co ma się akurat ochotę. Ile kosztuje trzymanie w ręku imperium, ale też nieustanne dźwiganie go na własnych barkach. I nieustające poczucie, że nie możesz nikomu zaufać.
Największą wadą Katarzyny Wielkiej jest nieznośna schematyczność. Twórcy, choć robią to z wielką gracją, wciąż operują dobrze nam znanymi schematami gatunku. Nie dzieje się nic, co mogłoby choć trochę zaskakiwać. Wielka szkoda, bo widać na ekranie wysiłek całej ekipy oraz włożone w produkcje pieniądze. Bardzo przyjemnie patrzy się na ten obrazek. Historia jednak nie porywa. Nie należy do tych, które zostają z widzem na długo po seansie. Poczyniono założenie, że Katarzyna Wielka jest wielka i uznano to za wystarczające. Całościowo jest to niestety przyzwoity średniak i niewiele poza tym.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: HBO
Film jest po prostu słaby. Helen Mirren po raz kolejny pokazała, że jest
przede wszystkim aktorką teatralną, a nie filmową. Z całym szacunkiem
dla jej dorobku aktorskiego, ale w pierwszych dwóch częściach jest po
prostu…za stara (tak jak Aleksandra Śląska w serialu Królowa Bona). O
wiele lepszy był film rosyjski. W tym przypadku szkoda, że nie było
dalszej części tej historii.