W Tatrach dochodzi do serii brutalnych morderstw. Morderca zostawia swój charakterystyczny podpis jednak, śledczy są bezsilnii. Do sprawy wkracza Detektyw Wiktor Forst, który zasłyną ze swojego nieoczywistego prowadzenia spraw. Śledztwo szybko przybiera nieoczekiwany obrót a Forst zostaje odsunięty od śledztwa. Łączy swoje siły z nieustępliwą dziennikarką – Olgą Szrebska. Policjant oraz dziennikarka odkrywają, że korzenie sprawy mogą sięgać czasów II Wojny Światowej.
Czasami zapowiedzi serialu dają wielkie nadzieje, oczekiwania a gdy przychodzi do premiery okazuje się, że rzeczywistość znacząco się rozmija z oczekiwaniami. Z Frostem, można powiedzieć, że jest podobnie. Miało być intensywnie, miało być pasjonująco, do tego mroczna intryga która miała dać hit – a wyszło po prostu nijak. Na taki stan rzeczy wpłynęło kilka aspektów, które po prostu sprawiają, że serial nie jest ani dobry, ani zły. Po prostu jest.
Serial przede wszystkim stanowi absolutną mieszankę wszystkiego. Początkowo twórcy sugerują, że serial będzie zachowany w typowym klimacie do jakiego przyzwyczaiły nas skandynawskie kryminały. Szkoda, że wprowadzanie mrocznego klimatu, wiąże się z słabo widocznymi scenami. W tej dość statecznie lecącej fabule, mamy nagle akcje rodem z filmów szpiegowskich. Również antagonista swoimi poczynaniami oraz aparycją przywołuje skojarzenia z bondowskimi filmami. Przez odcinków mamy absolutny misz-masz wszystkiego
Mamy liczne sceny, które mało co wprowadzają do całej fabuły a są jedynie, zbędnym wydłużeniem odcinków. Niestety jeśli chodzi o ujęcia to też, w produkcji Netflixa pojawił się spory bałagan. W jednym momencie bohaterowie są zabrani do tajemniczej chaty, potem uciekają przez las aż finalnie są w samochodzie jadąc przez Zakopane. Pojawia się wiele takich momentów przy, których mamy wrażenia, pójścia na skróty w opowiadanej historii, przez co również tworzą się luki w całej fabule.
Niestety scenariusz też zostawia wiele do życzenia. Forst ma nieznośną tendencję, do rozgrzebywania wielu wątków, nie specjalnie dążąc do ich całkowitego wyjaśnienia. Przez 6 odcinków mamy ich naprawdę dużo, jednak jak szybko się pojawiają tak samo szybko znikają bądź rozmywają się w głównej linii śledztwa. Dialogi między bohaterami są po prostu pozbawionego jakiś głębszych uczuć czy relacji. Nie czujemy, w tych dialogach żadnych punktów zaangażowania postaci między sobą.
Jeśli chodzi o postaci to można zwrócić uwagę na całkiem niezłą rolę Edmunda Osicy w wykonaniu Andrzeja Bieniasa (choć gdyby twórcy skusili się na książkowa wersja Osicy, wypadłaby zdecydowanie lepiej). Niestety tytułowy komisarz Forst podobnie jak cały odbiór serialu jest nijaki. Grany przez Borysa Szyca – komisarz to nad wyraz typowy detektyw outsider, z licznymi problemami. Kreacja osobowości Wiktora Forsta przypomina bardzo Harry’ego Hole’a. Nie przedstawia sobą cechy charakteru dzięki której w jakiś sposób można byłoby go zapamiętać.
To co jest najmocniejszą strona serialu to zdecydowanie ujęcia. Przepięknie pokazane Tatry przykuwają uwagę. Mocno tez na plus wpisuje się soundtrack serialu, który jest interesujący. Plusujący na zakończenie wszystkiego jest Krakowski Spleen w wykonaniu Igora Herbuta, z widokiem na góry.
Niestety Forst, to serial po którym można było spodziewać się znacznie więcej. Nie został wykorzystany w pełni potencjał historii, dając nam w zamian dość chaotyczną produkcję, w której ciężko szukać czegoś więcej. Z ciekawego potencjalnie serialu kryminalnego dostajemy, jeden z wielu seriali, które śmiało mogę służyć za wypełniacze czasu bez zbędnego angażowania się. Historia pomimo wszystko została otwarta więc jedynie może zakładać, że w potencjalnie drugim sezonie zostaniemy zaskoczeni bardziej na plus.