cannes idol
cannes idol

Cannes ’23 Idol – recenzja dwóch pierwszych odcinków. Najgorszy serial 2023 roku?

Tegoroczna edycja Festiwalu w Cannes zapełniona jest wielkimi filmami typu Killers of the Flower Moon, Asteroid City, Indiana Jones i artefakt przeznaczenia albo Idol… zaraz, zaraz, przecież to jest serial. Dlaczego najnowsza produkcja HBO znalazła się w ramówce festiwalu filmowego? Nie mam bladego pojęcia. Mniejsza o to. Udało mi się dostać na canneńską premierę dwóch pierwszych odcinków i… oj, nie jest dobrze.

Od sukcesu Euforii (swoją drogą, wspaniałego serialu) na platformach streamingowych coraz częściej zaczęły pojawiać się seriale nabuzowane brokatem, seksem, narkotykami oraz nierealistycznie wyglądającymi nastolatkami. #BringBackAlice często nazywane jest polską Euforią, ale w tym wypadku nie jest wcale tak tragicznie. Nie mogę tego samego powiedzieć o kolejnej produkcji Sama Levinsona, czyli Idol z Lily-Rose Depp i The Weeknd w rolach głównych.

Jocelyn (Lily-Rose Depp) jest młodą gwiazdą sceny muzycznej, która w pewnym sensie już się ustatkowała dzięki pomocy swojego różnorodnego zespołu. Przechodzi ona jednak przez pewien kryzys egzystencjalny. Jej muzyka już jej się nie podoba, a najnowszy album skazuje na katastrofę. Jocelyn chce zaistnieć w świecie nie tylko jako jedna z gwiazd popu, ale jako TA gwiazda popu; TA, która będzie plasować się na takim samym poziomie co Britney Spears albo Michael Jackson. Na drodze ambitnych planów piosenkarki staje jednak jej zrównoważony zespołu, który patrzy na świat z realistycznego punktu widzenia. Nadzieja umiera jednak ostatnia. W życiu Jocelyn pojawia się The Week… Tedros – właściciel klubu, który stara się pomóc młodej gwieździe. Nic nie jest jednak aż takie piękne, jakby się mogło wydawać. Nowo poznany facet skrywa pewne tajemnice, które… nam jeszcze nie są znane. Podczas premiery w Cannes ujrzeliśmy zaledwie początek, tzw. setup, nowej historii od twórcy Euforii.

idol cannes

Kadr z serialu Idol, HBO

Zbiorowisko karykatur

To co? Jak twórca Euforii, to Idol musi być kolejnym hitem, prawda? Oj, nie. Mamy do czynienia z jedną z najgorszych produkcji obecnego roku, nie ważne, czy mówimy o świecie filmów, seriali czy np. gier. Dwa pierwsze odcinki nie działają pod prawie każdym względem. Szczerze powiedziawszy to bardziej zaangażowałbym się w losowy filmik z Pornhuba. Co poszło nie tak? Cóż, zacznijmy może od głównej bohaterki. Nie sposób jest ją polubić. Bardziej przypomina ona 8-letnią marudę, której upadł lód na ziemię, niż dorosłą i całkiem doświadczoną w tym fachu, artystkę muzyczną. Lily-Rose Depp daje z siebie wszystko i to dobrze widać. Niestety jej performance nie zmieni tego, w jaki sposób została napisana owa postać. Twórcy chcą nas kupić tym, że zmarła jej matka i ogólnie ma doła, ale to najzwyczajniej nie działa. Jocelyn jest ogromną jędzą i prędzej uznałbym ją za antagonistkę tego serialu.

Tedros to również katastrofalna „figura”, ale w nim, chociaż istnieje jakaś tajemniczość. Nie mamy do końca pojęcia, jaki jest jego plan co do Jocelyn oraz jej kariery, oraz nie wiemy, co chce tym osiągnąć. Oczywistą odpowiedzią jest sława, ale aż ciężko mi uwierzyć, że twórcy pójdą w takim banalnym kierunku. The Weeknd pokazuje, że coś tam potrafi aktorsko, ale nie jest to wybitna kreacja. Jedyną postacią godną uwagi jest przyjaciółka Jocelyn – Leila. Ona jako jedyna zdaje się posiadać ludzkie cechy i chyba tylko ona zachowuje się jak rzeczywisty człowiek, a nie karykatura hollywoodzkiej śmietanki. Rachel Sennott (którą uwielbiałem w Bodies, Bodies, Bodies) sprzedała mi tę nieśmiałą, cichą i lekko zagubioną, ale odpowiedzialną, istotę. Mam nadzieję, że w nadchodzących epizodach zobaczymy więcej tej postaci, a jej wątek nie będzie pozbawiony interesujących twistów.

Zobacz również: Miłość i śmierć – recenzja serialu! Kochać to nie znaczy zawsze to samo

cannes

Kadr z serialu Idol, HBO

Levinson chce nas zanudzić na śmierć

Zwrotów akcji zapewne nie zabraknie we wszystkich wątkach, ale co z tego skoro większość z nich jest kliszowa, toksyczna i – co najgorsze – zanudzająca na śmierć. Dwa pierwsze odcinki łącznie trwały niecałe dwie godziny, ale miałem wrażenie, jakbym siedział tam dwa razy tyle czasu. Przez całość seansu oglądamy jak Jocelyn „męczy” się w luksusach, non-stop płacze, paraduje w najbardziej skąpych strojach tej dekady, całuje się, upija się, no i oczywiście uprawia seks. Nie wiem, jak mam się utożsamić z tą bohaterkę oraz jak mam się zaangażować w wątek przewodni. Nie mam tutaj żadnego punktu zaczepnego. Gdybym oglądał ten serial na kanapie w domu, to prawdopodobnie wyłączyłbym telewizor po pierwszym odcinku (a może nawet wcześniej). Nudy, nudy i jeszcze raz, nudy.

cannes idol

Kadr z serialu Idol, HBO

Kwas dla uszu

„Hej, ale w serialu gra The Weeknd, a całość produkcji skupia się na gwieździe muzycznej. Może chociaż ścieżka dźwiękowa, czymś zaskakuje?” Nie, ani trochę. Personalnie mogę powiedzieć, że jestem fanem popu, a tym bardziej twórczości The Weeknd. Blinding Lights, Save Your Tears, Moth to a Flame albo Less Than Zero już od dłuższego czasu znajdują się na mojej playliście i stale mi towarzyszą. Dlatego ogromnie zawiodłem się tym, co usłyszałem w Idolu. Dwa pierwsze odcinki skupiają się przede wszystkim na jednym utworze Jocelyn – I’m a Freak (mam nadzieję, że dobrze pamiętam), który uwielbiany jest przez wszystkich producentów, ale oczywiście nasz główny bachor ma inne zdanie. Piosenka brzmi jak typowy utwór od Dua Lipy – posłuchasz kilkanaście razy, a potem idzie w zapomniane. To, co jednak nadejdzie, jest dużo gorsze…

Dzięki małemu buntowi gwiazdy nasze uszy otrzymują dawkę najbardziej żenującej muzyki od czasów Friday od Rebbeci Black. Nie będę wchodził w szczegóły, ale musicie mi uwierzyć na słowo, że jest to jedna z najgorszych rzeczy, jakie słyszałem w swoim życiu. W serialu pojawia się również nowy utwór The Weeknd i, jak możecie się domyślić, niczym nie zaskakuje. Najlepszej muzyki podczas posiadówki w Grand Auditorium Louis Lumière usłyszałem przed rozpoczęciem seansu, kiedy gwiazdy jeszcze błyszczały na czerwonym dywanie.

Zobacz również: Cannes ’23 Strange Way of Life – recenzja filmu. Oj, dzieje się na tym Dzikim Zachodzie

cannes idol

Kadr z serialu Idol, HBO

Imitacja Euforii

Wizualnie również nie otrzymaliśmy żadnej rewolucji. Oczywiście przypomina to Euforię, ale koniec końców wychodzi z tego badziewna imitacja stylistyki z hitu z Zendayą. Nagrodzona nagrodą Emmy produkcja wyróżniała się niebanalnym kadrowaniem, magicznym oświetleniem oraz przemyślaną i zarazem przepiękną scenografią, dzięki czemu z ogromną przyjemnością oglądało się akcję na ekranie. Wątki fabularne (tym bardziej w drugim sezonie) nie były może najlepszej jakości, ale przynajmniej serial ten nadal posiadał swój charakter. Podobnie jest z Asteroid City w reżyserii Wesa Andsersona – niesamowita produkcja w kontekście wizualnym, ale zabrakło dopieszczenia scenariusza. W Idolu brakuje dopieszczenia w każdym zakresie. Jest to po prostu brzydki serial, na który nie chce się patrzyć. Sposób kadrowania jest co najwyżej przeciętny, kolorystyka wyzbyta życia, a otoczenie jakieś takie puste i bezpomysłowe. Nie dość, że nudzi fabularnie, to jeszcze wizualnie.

Zobacz również: Cannes ’23: Strefa interesów – żyć obok fabryki śmierci

idol cannes

Kadr z serialu Idol, HBO

Sześć stóp pod ziemią… a nawet głębiej

Muszę się przyznać, że czuję się jak hipokryta. Idol otrzymał w Cannes chyba około 5-minutowe oklaski, mimo tego, że nie była to dobra produkcja. Ja byłem częścią tej widowni i również klaskałem przez 5 minut (no może niecałe). Stałem i aplauzowałem ten serial, jakbym po raz pierwszy ujrzał Ojca chrzestnego. Czuje się z tym okropnie, gdyż Idol nie zasługuje na nawet 5-sekundowe brawa. Nie ma w tym serialu nic interesującego. Postacie, stylistyka, muzyka, wątki, dialogi – wszystko i jeszcze więcej jest bezbarwne i pozbawione duszy. Straciłem dwie godziny życia i już nigdy ich nie odzyskam. Ostrzegam Was, nie odpalajcie tego serialu. Nie róbcie tzw. „hate-watchingu” jak przy Velmie, bo inaczej otrzymamy 2. sezon tej katastrofy. Idol to rzadki niewypał HBO, który należy pogrzebać głęboko pod ziemią. Nawet głębiej niż Riverdale, Batwoman albo Resident Evil od Netflixa.


Ilustracja wprowadzenia: fot. materiały prasowe

Redaktor współprowadzący działu Newsy

Wieloletni pasjonat filmów, zapalony gracz konsolowy, wielki fan komiksów i miłośnik seriali.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

jarecki pisze:

Przed przystąpieniem do pisania czegokolwiek proponuję autorowi dowiedzieć się, co znaczą używane przez autora słowa. To, że słowo brzmi ciekawie, lub pasuje do kontekstu, nie znaczy, że zostało właściwie użyte, bo ma inne znaczenie. Druga sprawa, recenzja jest powierzchowna, w mojej opinii napisana bez przemyślenia, no i z błędami. Poziom tandetnego brukowca, lub pismaków z wp.pl., lub interii. Masakra.

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?