Yup, it’s fucking great. Ciężko w zasadzie wyznaczyć konkretny punkt, w którym ta seria osiągnęła swój szczyt, ponieważ każdy kolejny sezon wydaje się uwydatniać to, co było już dobre + nowa, świeża zawartość. Ten sezon momentami jest wręcz aż za dobrze napisany, jestem autentycznie słony o to, jak dobrze to napisali. Zazdro. Sama forma i struktura też powoli zaczyna ulegać zmianom, coraz więcej mamy odcinków oderwanych kompletnie czasowo, tak więc ta linearna oś Bojacka ewoluuje w coś więcej. I jeśli myśleliście, że „Fish out of water” jest najlepszym odcinkiem, to zmienicie zdanie po „The Showstopper (ep11)”.
Jest tyle rzeczy, o których chciałbym napisać w kontekście tego sezonu, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Te zmiany w strukturze poszczególnych odcinków są dowodem na to, jak twórcy pewnie się czują ze światem, który stworzyli. Mogą sobie pozwolić na takie epizody jak szósty z przemową Bojacka, który jest niedorzecznie prosty, będąc zarazem absolutnie fenomenalnym i Will Arnett jest game jak nigdy. To również potwierdza moją teorię, którą sobie założyłem o openingu, jakoby stanowił on integralną część każdego odcinka. Tym bardziej teraz, kiedy ramy czasowe są zaburzone, można by uznać intro jako typowy dzień Bojacka, który mógł tam się wydarzyć pomiędzy tym, co oglądamy w poszczególnych odcinkach. Totalnie widzę, jak pomiędzy tym wszystkim, co oglądamy w serialu, typowy dzień Bojacka mógłby wyglądać dokładnie tak, że wstaje, odbębnia swoje, zalewa pysk i odwala jakąś szajbę. I tę teorię potwierdza fakt, że w piątym sezonie ze dwa razy faktycznie zmienili to intro, ewidentnie inkorporując go jako część odcinka. Think about it.
Z racji tego, że mam polubione wszystkie istotne hollywoodzkie żurnale, daje mi to komfort posiadania wiedzy, która pozwala mi zrozumieć jakieś 70% showbiznesowych żartów. I pomijając oczywiście fakt, że są one rewelacyjnie napisane i celne – nie trafią do wszystkich i jest spora szansa, że szybko się zestarzeją. Momentami wchodzi tutaj mocno Bukowski (z czym nawet się nie kryją) połączony ze świeżymi, hollywoodzkimi trendami, które mogą nie mieć tyle sensu dla osoby, która tego wszystkiego po prostu nie śledzi. Jakkolwiek dobrze napisane są te żarty, mają one na sobie datę ważności. Z tym że piąty sezon już raczej sam w sobie zobowiązuje, jeśli widz dotrwał tak długo, to znaczy, że w pewnym sensie kuma ten klimat L.A. i cały ten Californication. Nie mniej jednak dildo-robot Todda jako CEO jest tak celnym roastem, że po prostu ciężko go nie docenić.
Aseksualizm, o tym się w sumie rzadko mówi, nie? Naprawdę dawno nie spotkałem się z dziełem, które próbowałoby eksplorować ten temat. Jest cała masa filmów, które wykładają temat jakiejkolwiek orientacji i upodobań, ale prawie nigdy nie biorą się za to. Więc właściwie z braku konkurencji jestem w stanie stwierdzić, że odcinek z Toddem jest najlepszą próbą podjęcia tego tematu w telewizji. Jestem pełen poszanowania dla masywnej ilości taktu, z jakim się do tego zabrali, ponieważ tutaj jest żart, ale to nie jest żart z samej aseksualności, tylko bardziej przerysowanie tego, co wokół.
11 odcinek, pomówmy o nim, czekałem trzy akapity, żeby o nim napisać. Holy fuck. Gdyby Satoshi Kon żył i obejrzał ten odcinek, stwierdziłby, że 大丈夫 です. Jest to bardzo udana wariacja na temat „Perfect Blue”, którą Aronofsky próbuje uchwycić, ale jednak animacja dalej radzi sobie z tym lepiej. Jest to nie tylko obłędny wizualnie i narracyjnie odcinek, ale też i kluczowy moment dla postaci Bojacka. Czytałem masę opinii, że po tym odcinku autentycznie ludzie przestali kibicować Bojackowi. To wszystko ma sens, jeśli weźmiemy pod uwagę zmiany w formie, które ustaliliśmy wyżej. Tym bardziej całość pasuje transparentnie do tego, jak Bojack wielokrotnie nawiązuje do swojego życia jako TV show. Back in the 90s man.
Drugi plan jest bardzo istotny. Od pierwszego sezonu po prostu uwielbiam te przewijające się „zwierzęce żarty”, które w pewien sposób budują ten świat. I to może być prosty napis na rozkładówce odlotów w stylu „Istanbul, Turkey; status: stuffed”, aż po modliszkę-prostytutkę, która zaczyna solić typa, do którego podbija. Świat sam w sobie od początku jest mocno nakreślony, więc narracja nie skupia się na jego budowie, tylko wrzuca nas już w sam środek tej zwierzęcej konwencji. To właśnie te pomniejsze elementy uzupełniające sprawiają, że jest to świat, w który można uwierzyć.
Najlepszym przykładem dobrego pióra tej serii jest mój fakt na siłę szukania wad i niedociągnięć. I przez pewien moment myśleliśmy ze znajomym, że to mamy, że się potknęli. Mowa tutaj o retrospekcji, która wyjawiła fakt, że Diane faktycznie poznała Bojacka, zanim zaczęła o nim pisać. I mój pierwszy zarzut był oczywiście, że trąci to dopisaniem, ponieważ z tego, co pamiętam, nie było o tym mowy w pierwszym sezonie. I załóżmy na chwilę, że tak jest, ponieważ nie chce mi się tego sprawdzać. W zasadzie jest to wyjaśnione, ponieważ Diane mega się jarała Bojackiem przy ich pierwszym spotkaniu, i jak sam Horseman stwierdził „i tak tego nie zapamiętam”. Diane oczywiście bardzo się przejęła jej fatalnym pierwszym wrażeniem, więc dla tej postaci w tym konkretnym momencie jej życia, wydaje się logiczny fakt, że chciała to spotkanie wymazać z pamięci. Stąd też mogła o tym nie wspominać przy pierwszym spotkaniu z Bojackiem, które już widzieliśmy w pierwszym sezonie, ponieważ to ma… po prostu sens.
Cieszy mnie również rozwój postaci drugoplanowych, jak np. Princess Carolyn, która jest jedną z moich ulubionych. Ich linie fabularne dobrze zgrywają się z tą Bojackową, przez co nie tylko stanowi to dopełnienie naszego rozumienia, jaką postacią jest Bojack, ale też i autonomiczny rozwój tych bohaterów w swoim własnym zakresie, jak Diane. I każda z tych postaci dostała swój czas w tym sezonie i dowiedzieliśmy się o nich sporo, nawet Mr. Peanutbutter wydaje mi się, że szykują z nim coś grubego na przyszły sezon.
Piąty sezon pokazuje nam, że są w stanie nakręcić ich jeszcze kilka i jest spora szansa na to, że będą dobre. Czekam.