Singielka – recenzja 2. sezonu serialu

Stało się: Singielka przechodzi do historii. Oficjalnie, bo Elka Kowalik (Paulina Chruściel) zaręczyła się z Tomaszem Górskim (Mateusz Janicki) i ostatecznie, bo drugi – przedłużony o kilka dodatkowych odcinków dostępnych online – sezon serialu był zarazem jego finałowym. 

Wystarczyłaby jedna szczera rozmowa tych dwojga, aby mniej więcej w połowie emisji położyć kres piętrzącym się na przestrzeni drugiej serii niedomówieniom i nieporozumieniom – właśnie dlatego nie mogła ona nastąpić zbyt szybko. Z jednej strony, mając świadomość, jakimi prawami rządzą się tego typu produkcje, wiele fabularnych okrężnych dróg prowadzących do oczywistego celu można łatwo uzasadnić. Z drugiej strony przyznać trzeba, że istnieją granice tolerancji, a tym bardziej wytrzymałości i niektóre zabiegi twórców budziły raczej irytację, niż zrozumienie. 

I tak: kiedy byłej dziewczynie Tomasza, podstępnej Nadii (Karolina Nolbrzak) skończyła się amunicja, do ataku przystąpiła rudowłosa towarzyszka jego wysokogórskich przygód, Agnieszka (Magdalena Raska) – delikatnie mówiąc nachalna i z niewiadomych względów uznająca, że powinien czuć się wobec niej zobowiązany oraz pozostać jej wierny, choć przecież parą nigdy nie byli. Wiadomo, bohater grany przez Janickiego to dla Elki rycerz na białym koniu, ale w chwili, gdy tłumaczy się z rzekomej zdrady przed kobietą, z którą nic go nie łączyło, jego zbroja lśni nieco zbyt oślepiającym blaskiem. 
 
Pełna fałszywych nut była także relacja Elki z temperamentnym hiszpańskim restauratorem, Victorem (Artur Bocheński), modelowym, dodajmy: nieszczególnie sprytnym, macho. Nauczeni doświadczeniem pierwszego sezonu, nie spodziewaliśmy się oczywiście, że będzie to jedyny adorator Singielki – na horyzoncie pojawił się także przebojowy komik/podstępny szpieg Maks (wyjątkowo wiarygodny w obydwu odsłonach Michał Czernecki) oraz diaboliczny prawnik Cezary (stworzony do takich ról Andrzej Deskur), z ktorym związane było najwyraźniejsze „ubrazylijskowienie” przebiegu akcji: dosypanie narkotyku do wina, spędzenie razem nocy i niepamiętanie tego, zarzuty, groźby, więzienie i reszta pakietu dramatycznego. Bez względu na to, jak głośne westchnięcia towarzyszyły długo wyczekiwanemu pocałunkowi Elki i Tomasza, należy oddać sprawiedliwość #teamWilk – Konrad (świetny, zadziorny Paweł Ciołkosz), w przeciwieństwie do swojego najpoważniejszego rywala, od początku wiedział, czego chce, nie ukrywał tego i grał w otwarte karty; nawet, jeśli nie wszystkie jego zagrywki były fair, walkę z wiatrakami podejmował z miłości. To się ceni. 😉 
 
https://www.youtube.com/watch?v=ixDGllThKtE

Niezaprzeczalną zaletą drugiego sezonu było rozwinięcie komediowego wątku, w którym pierwsze skrzypce grali oczywiście – kolejność nieprzypadkowa – Andrzej (przekomiczny Michał Sitarski) i Monika (Anna Oberc). Równie trafionym pomysłem okazała się wewnętrzna przemiana nadal-tak-samo-atrakcyjnego Mikołaja (Filip Bobek) oraz jej stopniowe, a przez to o wiele bardziej wiarygodne, tempo. 

Choć programowo to Malena (Laura Breszka), Nadia i Iza (Magdalena Koleśnik) miały być naczelnymi żeńskimi czarnymi charakterami Singielki, gdyby za częstotliwość irytowania widza przyznawano medale, złoty należałby się zdecydowanie Natalii (Julia Kamińska) – jeszcze bardziej niedojrzałej i niezdecydowanej, niż w pierwszej serii. Albo na tę postać brakowało twórcom pomysłu od samego początku, albo notoryczną infantylność można uznać za konsekwentnie realizowaną strategię charakterologiczną – wówczas należałoby pogratulować odtwórczyni roli, bo jako dwudziestokilkuletnia kobieta zachowująca się niczym rozkapryszona, rozhisteryzowana nastolatka, wypadała aż za bardzo przekonująco. Negatywne emocje wzbudzała także postać brata Tomasza, Igora (Nikodem Rozbicki) – wiekiem (?) i zachowaniem zbliżonego do fotografko-barmanko-arystki leniwego cwaniaczka, który co prawda ani studiami, ani pracą kalać się nie zamierza, ale przed pożyczaniem pieniędzy oporów nie ma. Jakby tego było mało, przy każdorazowym pojawieniu się na ekranie blaskiem swojej wspaniałości jest – jego zdaniem – w stanie opromienić nie tylko Sandrę (Olga Kalicka), ale i cały świat.

Ujemny wynik w skali sympatii zyskał z pewnością niewierny, nieasertywny i nieznośnie dziecinny Robert (Kamil Kula). Playboy z artystyczną duszą, Kris (Bartosz Gelner) wypadł niewiele lepiej. O starym znajomym z Brzyduli, Mariuszu Zaniewskim, czyli ekranowym Janku, który pojawił się na krótko, ale zupełnie niepotrzebnie, nie wspominając. Spektakularnie nie wypadł również wątek z matką Andrzeja – głównie dlatego, że Faktur to gwiazda sama w sobie i z powodzeniem broni tytułu króla komedii; u boku mając niezdarnego, acz lojalnego i wręcz rycerskiego Bajtka (Daniel Guzdek), którego przemiana również robi piorunujące wrażenie, oraz dzielnie starającego się o względy zamężnej sąsiadki Marcina Ambroziewicza (Marcin Perchuć). Do szeregu udanych i sprawnie prowadzonych postaci trudno nie zaliczyć kolejnej charyzmatycznej pary: Krzyśka (Krzysztof Czeczot) i Doroty (Izabela Kuna – jak zwykle nieoceniona, niejednoznaczna i deklasująca pozostałe czarne owce). Królową serc pozostaje niezmiennie popijająca nalewki, przebojowa babcia Genowefa (Zofia Charewicz). Dorota Pomykała, jej serialowa córka, nadgorliwa do granic możliwości, zgodnie z założeniem twórców raz doprowadzała do szału, innym razem do śmiechu; zdarzyło się parę momentów, które mogły przyprawić o łzy. W pamięć zapadały również postaci drugo- czy nawet trzecioplanowe, jak choćby równie poczciwi Ben (Ryan Pasko) i ojciec Elki, Staszek (Tomasz Sapryk). Fabuła raz miała się lepiej, raz gorzej; o sile Singielki stanowiły przede wszystkim, wzbudzające mniejszą lub większą sympatię, ale nigdy nie obojętne widzowi, postaci. 

https://www.youtube.com/watch?v=9p3l_q03T7E

Przyznać bowiem trzeba otwarcie: od pewnego momentu – granice przebiegały zapewne w różnych miejscach, w zależności od preferencji – serial oglądało się przede wszystkim ze względu na bohaterów, z którymi się zżyło, a nie na wartką, w stu procentach prawdopodobną, akcję. Wiadomo było, jak to się skończy; chodziło więc nie tyle o zaskoczenie widza, co utrzymanie jego zainteresowania – tak wątkiem głównym, jak i pobocznymi. Dlatego też kolejne okrążenia oddalające nas od oczywistego finału, im mniej atrakcyjnie skonstruowane, im bardziej ocierające się o schematy znane z brazylijskich telenoweli, stanowiły nie lada wyzwanie. Można było je podjąć, a co za tym idzie przymknąć czasami oko i dooglądać serial do końca, albo się poddać; definitywnie rozstać ze światem Elki i reszty wcześniej, niż przewidzieli twórcy.

Telewizyjny finał, owszem, był ckliwy, ale nie bójmy się tego powiedzieć: właśnie taki być powinien. Sielankowe kadry opatrzone pełnym optymizmu komentarzem narratorki może nie wywołały efektu wow, ale z pewnością wywołały efekt aaawww – i o to chodziło. Trochę szkoda, że połączenie charakterystycznej dla znacznej części sezonu ospałości dwojga zakochanych z przyspieszenim ostatniego wyemitowanego w TVN odcinka zaowocowałyo czułościami, jakimi w dodatkowych epizodach Elka i Tomasz obdarowywali się średnio co dziesięć minut, w miejscu pracy i na oczach wszystkich (do diabła z profesjonalizmem, nadrabiajmy stracony czas!). Ostatecznie, skoro redakcyjnym fotografem jest narzeczony naczelnej, drugą fotografką jej siostra, skoro po Malenie i Pawle do Patryka (Sebastian Stankiewicz) i Gośki (Dominika Gwit) oraz Krzyszofa i Doroty/Izy dołącza kolejna romansująca para, chyba można powiedzieć, że wszystko zostaje w rodzinie… 😉 Na mocno naciągany wątek zazdrości i podejrzliwości Elki względem Tomasza w bonusowych odcinkach najlepiej łaskawie spuścić zasłonę milczenia i zamiast tego po raz ostatni zachwycić się rosnącym w siłę klanem Fakturów. 

Nawet, jeśli żyli w odrobinę odrealnionym świecie, z pewnością emocjonalne przywiązanie do bohaterów – z empatyczną, zaradną i naiwną, rozbrajającą i rozczulającą, to znów irytującą, niedoskonałą, a przez to tak ludzką – Elką na czele, sprawi, że jeszcze przez jakiś czas będzie nam ich brakowało. Jednak, w myśl zasady: wszystko, co dobre, kiedyś się kończy – dobrze, że produkcja dobiegła końca, zanim przekroczyła granicę, do której momentami niebezpiecznie się zbliżała. Zanim z serialu powstałego w oparciu o telenowelę stała się przeciąganą w nieskończoność operą mydlaną sensu stricto. Fakt, momentami się dłużyła, momentami nużyła, najczęściej jednak dostarczała rozrywki, powodów do uśmiechu i wzruszeń, a może nawet przemyśleń – krótko mówiąc, Singielka po prostu dała się lubić. I jako taką właśnie można ją będzie wspominać. 

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe 

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?