Wraz z powolnym zmierzaniem ku końcowi Gry o tron, HBO z całą pewnością chce kolejnego długofalowego projektu. Czegoś, co na lata zapewni im masową oglądalność, gdy już adaptacja dzieła George’a R.R. Martina do cna wyczerpie swe zasoby. Padło na produkcję SF i tematykę sztucznej inteligencji, ostatnio przywoływaną chociażby w hicie kinowym Ex Machina. Były obawy, że Westworld okaże się zwykłą, przepiękną wizualnie wydmuszką ze znamienitymi nazwiskami. Na szczęście ci, którzy byli o tym przekonali, mogą teraz przyjemnie się zaskoczyć.
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 1. sezon Westworld
Tytuł serialu to również nazwa niespotykanego nigdy wcześniej parku rozrywki, który spełnia najskrytsze marzenia wszystkich jego gości. Umiejscowiony na Dzikim Zachodzie, pozwala w pełni się wyładować na do złudzenia przypominających ludzi robotach. Tam można być każdym – od stróża prawa do bezwzględnego bandyty. Czy jednak ten raj dla znudzonych lub zmęczonych przedstawicieli klasy wyższej nie kryje pod swą na dłuższą metę banalną powłoką czegoś więcej?
Taktyką, którą zastosowali odpowiadający za scenariusz Jonathan Nolan i Lisa Joy, jest konsekwentne dawkowanie informacji w poszczególnych epizodach. Nieważne, czy chodzi o kolejny wątek gości „parku rozrywki”, czy intrygi wewnątrz firmy – widz zawsze jest tym, który wie najmniej. Sprawnie wymieszane fakty z domysłami i ślepymi tropami starczają na większą część sezonu. Ostatecznie na jedną dobrą poszlakę dostajemy kilka, nieraz kilkakrotnie więcej pytań. Z jednej strony w pewnym momencie może to niektórych zirytować, lecz patrząc na całokształt, konstrukcja świata w Westworld jest wprost idealna na takie zabiegi. W końcu mówimy o gigantycznym przedsięwzięciu, mającym na karku już dobre kilka dekad istnienia. Tajemnice, które skrywa, spokojnie mogą wystarczyć nawet i na kilka sezonów. Dlatego oglądanie tego widowiska to zagłębianie się w kolejne warstwy labiryntu (celnie zresztą twórcy w kółko podkreślają tę metaforę). I każda z owych warstw jest jeszcze bardziej skomplikowana od poprzedniej. Dlatego na samym starcie widzimy tylko i wyłącznie niecodzienny, futurystyczny park, mający spełniać wszelkie zachcianki bogatej klienteli. Z czasem, jak można było się spodziewać, dostrzegamy coraz więcej ukrytych znaczeń, i gdy już myślimy, że docieramy do sedna, pojawia się kolejne „dno”.
Na pewno wielkim atutem widowiska była oprawa wizualna. W zasadzie wszystko tam grało. Kiedy mieliśmy oniemieć na widok inżynierskiej precyzji tworzenia kolejnych modeli, zazwyczaj tak było, kiedy zaś efekty specjalne miał zmrozić krew w żyłach przy co bardziej napięciowych momentach – tak się stawało. Sam oglądałem cały sezon na monitorze Samsung UE78KS9000, gdzie na wyposażonym w technologię HDR 1000 10-bitowym panelu mogłem się poczuć tak, jakbym przeżywał te wszystkie chwile razem z bohaterami Westworld.
Westworld to istny szwedzki stół różnorakich przemyśleń związanych z ludzką naturą, definicją życia, relacji na linii twórca-stworzenie, oraz tym podobnych kwestii. Należy uczciwie zaznaczyć, iż serial w żaden sposób nie odkrywa nowych lądów (a nawet nie próbuje). Przywołuje mnóstwo motywów, które poruszało w przeszłości czy to kino, czy literatura SF. Świadomość twórców o takim stanie rzeczy jest w tym miejscu kluczowa. Swój projekt opierają na rewelacyjnej ekspozycji całej historii, dodawaniu ogromnej ilości wątków, znaczeń, symboliki – klasycznego rozrzucania tropów w taki sposób, że prędzej czy później widzowie sami zaczynają tworzyć własne teorie, a co za tym idzie – dodając jeszcze więcej pytań do i tak pokaźnej już puli. Trzeba przyznać, że wszelkie te nawiązania do kondycji człowieczeństwa tudzież subtelne poddawanie w wątpliwość rzekomo pewnej jego tożsamości przy całej swej mnogości są nam podane całkiem strawnie i wbrew temu, co w pierwszej chwili można by pomyśleć, daleko mu do skomplikowanych teorii rodem z hard SF. Westworld w głównej mierze zmusza widza do uważnego śledzenia każdego odcinka. Nawet drobne, z pozoru nic nieznaczące dialogi mogą ukrywać w sobie coś istotnego – co może równie dobrze mieć jakiekolwiek znaczenie dopiero kilka odcinków później. Ci, którzy nie są zatem zaznajomieni z gatunkiem, mogą zabrać się za oglądanie bez obaw o pogubienie się w naukowych rozważaniach. Oczywiście można tutaj odnaleźć pewne uproszczenia czy mielizny fabularne, gdy widać wyraźnie, że scenarzyści bardzo chcą wykpić się z tego czy innego wątku, aby od razu przejść do tego, co ich interesuje najbardziej. Na szczęście jednak na dłuższą metę nie mamy do czynienia z czymś, co rozbijałoby cały koncept, ocena nie spada zatem tak drastycznie.
Cała ta historia nie funkcjonowałaby odpowiednio dobrze, gdyby nie szeroki wachlarz postaci. Znajdziemy tutaj mnóstwo różnych typów. Goście tytułowego Westworld, jego pracownicy z różnych hierarchii w korporacyjnej drabince, wreszcie same roboty o różnych cechach charakteru, w zależności od nowoczesnego zestawu skryptów, które zaimplementowali im technicy. No i obsada, złożona z wschodzących gwiazd kina, jak i nieco wyblakłych, radzi sobie w zasadzie bezbłędnie, odgrywając powierzoną rolę niemal tak bezbłędnie, jak rzeczone roboty w serialu. Anthony Hopkins, Evan Rachel Wood, Ed Harris, Thandie Newton, Rodrigo Santoro, Ben Barnes – można tak wymieniać, bo HBO ewidentnie nie miało zamiaru na tym oszczędzać. Scenarzyści pięknie bawią się ich postaciami. Ludzie to w większości potulni korpopracownicy i zwykli konsumenci, którzy do parku przybyli, aby się rozerwać. Wyróżniają się zaledwie pojedyncze indywidua, na czele z enigmatycznym Mężczyzną w czerni (Harris) i kreatorem całego zamieszania (Hopkins). Najciekawsze są jednak, a jakże, same roboty. Zastajemy je już jako konstrukty ze złożonymi osobowościami, rozwiniętymi przez całe lata – jak się zdążymy przekonać, tak złożonymi, że aż niebezpiecznie podobnymi do homo sapiens. Ich rozwój obserwuje się z zaparym tchem. Wpierw każde z nich żyje w swojej pętli – określonej powtarzalnej rutynie, wedle której żyje każdy z „hostów”, jak nazywane są roboty. W rzeczywistości to oni są najważniejszymi protagonistami fabuły, a nie ich właściciele. To ich działania są w centrum uwagi. Nie będzie zbytnim spoilerem, jeżeli dodam, iż prędzej czy później stają się w coraz mniejszym stopniu bezwolnymi marionetkami w rękach „panów”. Wszelkie powyższe machinacje prowadzić będą do wielu niespodziewanych zwrotów akcji, które będą równowagą dla pewnych bardziej przewidywalnych aspektów widowiska.
Westworld to z pewnością jedna z najlepszych debiutanckich telewizyjnych propozycji kończącego się roku. Twórcy nie idą na łatwiznę, traktując widza poważnie i tworząc bardzo dobrą, momentami wręcz rewelacyjną i złożoną narrację. Nie jest to produkcja pozbawiona rys, nieraz wcale nie takich znowu małych. Jednakże fabuła i olśniewająca realizacja ostatecznie z nawiązką wynagradzają wszelkie mielizny. Wybuchowy finał sezonu (oraz jego bezlitosny cliffhanger) jest znakiem, że warto jest czekać na kolejną odsłonę tej świetnej rozrywki.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe