Po przejęciu przez Netflixa praw do Black Mirror wielu fanów obawiało się, że serial utraci mroczność, powagę, swoją głębię i charakterystyczny brytyjski sznyt. Wątpliwości mogła budzić chociażby duża zmiana ilościowa (sześć zamiast trzech odcinków w sezonie) oraz nowy budżet i nieco inny rynek docelowy. Czy obawy związane z nowym sezonem okazały się być trafione? W przypadku takiej produkcji prognoza po pojedynczym odcinku jest dość ryzykownym zadaniem (wszak oderwane od siebie historie już w poprzednich seriach różniły się poziomem), jednakże twórcy już w pierwszym epizodzie w sposób jasny i zdecydowany zakomunikowali, jakie jest nowe Black Mirror.
Już po wstępie odcinka zatytułowanego Na łeb na szyję widzimy, że clou programu ciągle jest takie samo. Twórcy opowiadają nam w nim historię Lacie – kobiety, która marzy o prestiżowym, acz drogim mieszkaniu. By dostać zniżkę na wynajem, musi podwyższyć średnią ocenę otrzymywaną od innych ludzi za pomocą specjalnej aplikacji działającej w sposób do złudzenia przypominający dobrze nam znane portale społecznościowe. Szansą na podniesienie rankingu okazuje się być wesele dawnej przyjaciółki, która należy do garstki szczęśliwców o najwyższym statusie.
Jak zwykle rzeczywistość jest przedstawiona w krzywym zwierciadle. Pokazana na ekranie rzeczywistość prezentowana jest w taki sposób, że widz myśli: „tak może być za kilka lat”. Jak to zwykle w Black Mirror pojawia się refleksja, w jakim stopniu my sami jesteśmy już niewolnikami nowych technologii w sposób podobny do tego, w jaki odczuwają to bohaterowie. Na łeb na szyję nie ma w sobie jednak pewnego elementu, który jest wspólny dla większości poprzednich epizodów – nie ma tutaj odrobiny Sci-Fi, choć wyraźnie starano się przejaskrawić pokazaną rzeczywistość, w czym udział miały choćby dominujące we wszystkich kadrach pastelowe barwy świetnie komponujące się ze sztucznym, przesłodzonym światem wyrachowanych interakcji społecznych. Zabrakło też innego niezwykle ważnego elementu – niebanalnego podejścia do tematyki. Opowieść nie posiada zaskakującej puenty, bardzo szybko możemy się domyślić, jak rozwinie się sytuacja.
Z tego powodu oglądanie odcinka otwierającego nowy sezon odrobinę rozczarowuje. Wciąż pojawiają się cechy charakterystyczne dla tego serialu, jednakże momentami historia po prostu… nuży. Temat, jakim zajęto się tym razem, jest eksploatowany od jakiegoś czasu, a w Na łeb na szyję nie pojawia się tak naprawdę nic nowego. Gdyby nie wysoki poziom realizacji(szczególne uznanie należy się Bryce Dallas Howard za świetną główną rolę), to ta satyra na naszą rzeczywistość nie wyróżniałaby się tak naprawdę niczym szczególnym.
Na łeb na szyję co prawda posiada kilka mankamentów, wciąż jednak jest to bardzo dobry epizod zawierający w sobie te elementy, które tak bardzo przypadły do gustu fanom Black Mirror. Ilustracja absurdów i zagrożeń związanych z bezrefleksyjną pogonią za sławą i statusem na portalach społecznościowych została wykonana w nieco inny, bardziej kolorowy sposób. Wpasowało się to w tematykę, dobrze współgrając z kolejnymi scenami pełnymi sztucznych, przesłodzonych dialogów w myśl konwenansów związanych z pokazaną w epizodzie aplikacją.
Choć wciąż mamy do czynienia z trafnymi spostrzeżeniami socjologicznymi z domieszką futuryzmu i zadawania pytań „co będzie, jeśli?”, to niestety brakuje tutaj zaskakujących zwrotów akcji angażujących widza, nie ma też w fabule czegoś, co porusza i skłania do myślenia o prezentowanym problemie w nowy sposób. Niestety otwarcie nowego sezonu nie jest idealne, gdyż opowiedziana historia jest momentami po prostu podana w sposób nieco banalny. Wciąż jednak widać tutaj wyraźne przebłyski tego, co w Black Mirror lubimy najbardziej.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix