Agenci przeszli długą drogę. Fatalny, mocno infantylny i dziecinny oraz ugrzeczniony początek pierwszego sezonu sprawił, że show nie miało łatwej drogi by dotrzeć do serc widzów. Serial bardzo często ratowały odcinki wiążące się z promowaniem kolejnych filmów Marvela, choć trzeba przyznać, że w kolejnych sezonach coraz więcej było ciekawych wątków, odważniejszych posunięć i fabuły nieco bardziej poważnej (choć wciąż daleko tutaj do poziomu produkcji Netflixa takich, jak Jessica Jones i Daredevil).
Czy początek czwartego sezonu zwiastuje tutaj dalszy progres i zmianę na lepsze? Charakterystyczne dla serialu jest to, że mimo stosunkowo słabego startu można dostrzec w nim ciągły progres. Widać to zwłaszcza po aktorach pierwszego planu, którzy w znacznym stopniu poprawili swoje umiejętności aktorskie, widać to również po coraz lepszych efektach specjalnych i większej fantazji reżyserów. Czy pozytywna, momentami zaburzana tendencja utrzymała się w nowym epizodzie reklamowanym występem pewnego piekielnie groźnego bohatera?
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 2. sezon Lucyfera
W wyniku zdarzeń mających miejsce pod koniec trzeciego sezonu Daisy (znana obecnie jako Quake) samotnie ściga organizację Watch Dogs, podczas gdy sama jest na celowniku T.A.R.C.Z.Y. Phil Coulson już nie jest oficjalnym dyrektorem organizacji a swój czas poświęca na tropieniu Inhumans razem z Mackiem. May szkoli nowe kadry bezużytecznych agentów a duet Fitz Simmons po raz kolejny czekają problemy komplikujące ich relację – piękniejsza strona tego związku została bowiem wysoko postawioną szychą, która ściśle współpracuje z nowym dyrektorem T.A.R.C.Z.Y. z czym jej starzy przyjaciele nie do końca potrafią sobie poradzić, co wiąże się też z ograniczeniem zaufania. Gdzieś tam w tle pojawiają się protokoły z Sokovii, nie czujemy jednak namacalnie ich wpływu na fabułę – ten był sporo większy przy wmieszaniu do serialu wątków związanych z Zimowym Żołnierzem.
Oprócz wprowadzenia w skutki ostatniego finału, otwarcie nowego sezonu dość mocno prezentuje nam zapowiadaną przez twórców postać Ghost Ridera. Umieszczenie tego bohatera w serialu o – co by nie mówić – dość przeciętnym uznaniu fanów, wzbudzało kontrowersje. Jak się jednak okazało obawy były (na razie) niepotrzebne. Efekty specjalne związane z Ghost Riderem oraz jego wygląd są bardzo dobre – weźmy pod uwagę, że to show telewizyjne, nie ma więc budżetu na fajerwerki godne blockbusterów, a mimo to Ghost Rider wygląda naprawdę nieźle. Nie to jest jednak najlepsze.
Twórcy pozytywnie zaskoczyli, pozwalając Ghost Riderowi zaprezentować się w pełnej krasie już w odcinku otwierającym sezon. To marketingowy strzał w dziesiątkę, który razem z nową godziną nadawania serialu może skusić do niego nieco dojrzalszą i bardziej wymagającą widownię. Twórcy nie przeciągają i bardzo szybko rozwijają wątek diabelskiego jeźdźca. Jeśli sprawdzą się pogłoski o występie Punishera, fabuła może rozwinąć się w bardzo ciekawym kierunku. Bolączką Agentów T.A.R.C.Z.Y. zawsze była infantylność, wtórność, ciągłe schematyczne eksploatowanie wątków związanych z brakiem zaufania i barierami komunikacyjnymi między bohaterami oraz brak brutalności. Teraz wydaje się, że twórcy poszli po rozum do głowy i zamiast bawić się w pół środki, dadzą fanom więcej mroku.
A w kontekście zbliżającej się premiery Doktora Strange interesujące jest, w jaki sposób twórcy Agentów podejdą do mistycznej otoczki Ghost Ridera. Czy po raz kolejny wyjaśnieniem mocy będą pseudonaukowe teorie rodem z Sci-Fi? A może pojawi się „prawdziwa” magia i elementy świata nadprzyrodzonego? Pierwszy odcinek nowego sezonu zostawia widza z takimi właśnie pytaniami oraz bardzo dobrym wrażeniem wywieranym przez Ghost Ridera. Jeśli chcecie kogoś zachęcić do oglądania tego serialu, puśćcie mu epizod otwierający czwarty sezon.
Ilustracja wprowadzenia: Materiały prasowe