Komediowy horror stacji Fox powraca w dobrym stylu. Jeśli spodobał wam się pierwszy sezon Królowych krzyku, to początek drugiego nie powinien zawieść waszych oczekiwań, bowiem pomimo wprowadzenia kilku zmian to DNA serialu pozostało niezmienione.
Akcja nowego sezonu toczy się kilka lat po tym jak Czerwony Diabeł wziął na swój cel siostrzeństwo studenckie Kappa Kappa Tau na uniwersyteckim kampusie. W telegraficznym skrócie dowiadujemy się, że Chanelki zostają uniewinnione, dzięki dokumentowi Netflixa, lecz nie zmienia to ich nastawienia do ludzi, bo dalej są wredne i pyskate, oraz społeczeństwa do nich, gdyż wciąż są najbardziej znienawidzonymi osobami w Ameryce. Zayday postawiła na karierę naukową i studiuje medycynę oraz pracuje w barze. A była dziekan, obecnie doktor Munsch postanawia ściągnąć bohaterki do prowadzonego przez nią szpitala, w którym zamierza wyleczyć wszystkie nieuleczalne choroby. Jednak zamiast ratować życie innym, znowu bohaterki będą musiały walczyć o swoje, gdyż w placówce pojawia się nowy zamaskowany mściciel.
Zobacz również: W pułapce – powstanie drugi sezon serialu
W premierowym odcinku drugiego sezonu Królowe krzyku nie tracą formy. To wciąż dobra rozrywka i przykład jak powinien wyglądać współczesny pastisz kina grozy. Kontynuowana jest formuła pełna maksymalnie przerysowanych postaci, samoświadomej i inteligentnej satyry z licznymi odniesieniami do współczesności oraz maratonu nawiązań do świata filmu i telewizji, z oczywistym i szczególnym uwzględnieniem horroru. Królowe krzyku to w końcu jeden wielki cytat, który składa się z wielu mniejszych cytatów. A tym razem w związku z umiejscowieniem akcji w szpitalu dodatkowo twórcy w swoje parodystyczne szpony wzięli formułę seriali lekarskich, a więc spodziewać się możemy w każdym odcinku również nowych i dziwnych przypadków medycznych. Oczywiście fabularnie zapowiada się kolejna powtórka z rozrywki, tylko umiejscowiona w nowej szpitalnej lokalizacji, lecz pamiętając łamigłówkę i mylenie tropów z pierwszego sezonu, to w obecnym również powinniśmy spodziewać się wielu zaskakujących zwrotów i rekonfiguracji myślenia o bohaterach. Nie zmieniła się również jedna z głównych zalet serialu, a więc precyzyjna i dograna w szczegółach realizacja. W Królowych krzyku wszystko od scenografii, zdjęć, kostiumów, muzykę, reżyserię, aż po aktorstwo jest na swoim miejscu i ma swój konkretny cel. Dalej będziemy zastanawiać się kto zabija, a w międzyczasie śmiać.
Zobacz również: TOP 15 – najlepsze piosenki inspirowane filmami
Stara obsada wciąż świetnie czuje konwencję i należą się im wszystkim pochwały. Natomiast jeszcze nie wszystkie nowe nabytki przekonują. Na pewno dobrze wypada scena z przeszłości z groteskowym Jerrym O’Connelem oraz cieszy powrót Kirstie Alley w roli wrednej piguły, lecz dosyć drętwo prezentuje się duet lekarski, czyli Taylor Lautner (to akurat było do przewidzenia) i John Stamos. Póki co zrzucam to na małą ilość czasu ekranowego i liczę, że w następnych odcinkach jeszcze się rozkręcą, no przynajmniej ten drugi z wymienionych panów.
Początek drugiego sezonu utrzymuje więc poziom poprzednika. Oczywiście nie każdemu Królowe krzyku ze względu na swój nieszablonowy charakter przypadną do gustu, lecz to chyba jedyny obecnie serial, w którym zabójca swój rytuał zadawania śmierci wykonuje po uprzednim włączeniu Be My Baby The Ronettes.