Na pierwszy rzut oka: 1. sezon serialu „DC’s Legends of Tomorrow”

O ile można mieć wiele krytycznych uwag w kontekście obecnie formowanego serialowego uniwersum DC, trzeba przyznać, że jego twórcy nie zwalniają tempa. Od dłuższego już czasu zacieśniają więzy pomiędzy swoimi flagowymi seriami – „Arrowem i „Flashem” – a teraz przypuszczają szturm na telewizję z kolejnej pozycji. A jest ona warta odnotowania, bo ma potencjał stać się interesującym powiewem świeżości – w szczególności biorąc pod uwagę wikłającego się w kolejne fabularne idiotyzmy „Arrowa”. Jak więc wypada pierwszy odcinek tego projektu? Trzeba przyznać, że całkiem nieźle.

Spin off „Flasha” i „Arrowa” rozpoczyna się dość niestandardowo i przypomina raczej wstęp do kolejnej części „Terminatora”. Ukazuje migawki z przyszłości, a konkretnie z roku 2166, gdzie oglądamy ogarnięty pożogą wojenną wycinek świata. Szybko jednak fani najnowszych seriali DC poczują się jak w domu. Na tę iście apokaliptyczną scenę wchodzi Vandal Savage (Casper Crump), nieśmiertelny zbrodniarz, który pojawił się już w ostatnim dwuodcinkowym crossoverze „Arrowa” i „Flasha”. Okazało się, że na tamten okres przypada jego hegemonia obejmująca cały glob, której skutkiem są wielkie, postapokaliptyczne pustkowia. Coś z tym zrobić chce jeden z Władców Czasu Rip Hunter (Arhur Darvill). Gdy nie otrzymuje należytego wsparcia od swej organizacji, postanawia sam zebrać grupkę śmiałków, która pomogłaby mu zwyciężyć śmiertelnego wroga. W tym celu cofa się o 150 lat i rozpoczyna nabór, który od początku jest co najmniej kontrowersyjny.

dc-legends-of-tomorrow-character-posters-feat-1024x341

Zobacz również: „DC’s Legends of Tomorrow” – najnowszy zwiastun produkcji!

Sama idea zebrania w większości ciekawych, lecz do niedawna będących na uboczu herosów i antyherosów z macierzystych serii jest naprawdę bardzo dobra. Ci, którzy duszą się już familijnymi rozterkami Barry’ego Allena tudzież mdłym związkiem Olivera Queena z Felicity, właśnie tutaj mogą znaleźć swoją niszę. Pod warunkiem, rzecz jasna, że twórcy wykorzystają swoją szansę. Póki co pierwszy odcinek był względnie udanym podejściem, choć nie obyło się bez zgrzytów. Owszem, wielkim atutem było wrzucenie tylu pokręconych indywidualności w jedno miejsce i pozwolenie na to, by każda z nich zawrzała w swoim stylu. Jednak przede wszystkim stanowczo przesadzono z nakręcaniem tempa akcji. Znakomicie się ono sprawdza, kiedy robi się gorąco, aczkolwiek staje się zawadą, gdy chodzi o wątki, które nakreślają sylwetki protagonistów i tworzą całą intrygę od podstaw. To całkiem zrozumiałe, że celem było natychmiastowe rozpędzenie narracji – w końcu to raczej oczywiste, że motyw przenoszenia się w czasie nie będzie zgłębiany z ambicją i konsekwencją rasowych science fiction – ale w takim wypadku lepiej było od razu wrzucić wszystkich do szybkiej akcji, by opowiedzieć ich historie „po drodze”, w ramach przerywników. A tak mamy naprędce i niechlujnie wrzucone wprowadzenie.

DC's Legends of Tomorrow -- "Pilot, Part 1" -- Image LGN101c_0249b -- Pictured: Caity Lotz as Sara Lance/White Canary -- Photo: Jeff Weddell/The CW -- © 2015 The CW Network, LLC. All Rights Reserved.

Jeżeli chodzi o same tytułowe Legendy, to w sporym stopniu mają potencjał, by poprowadzić pierwszy sezon w przyzwoitym stylu. Co jasne, prym wiedzie Wentworth Miller jako Kapitan Cold. Aktor znany z „Prison Break” raz jeszcze udowodnił, że choć jego warsztat aktorski jest raczej miałki, ten niejednoznaczny czarny charakter jest dla niego idealny. Ciężko po jednym epizodzie dokładniej scharakteryzować każdego z głównych bohaterów z osobna, ale z pewnością wyróżnić na plus można jeszcze Sarę Lance (Caity Lotz), która nie musi się już męczyć w drewnianych telenowelowych scenach z „Arrow” i pokazać nieco swego pazura. Zabawny w swoim prostactwie jest także partnerujący Coldowi Heat Wave (Dominic Purcell), a profesor Stein (Victor Gaber) jak zwykle wnosi niestandardową jak na serię postać, podnosząc nieco aktorski poziom. To dobra wiadomość, bo tworzący z nim Firestorma Jax (grany przez Franza Drameha) wciąż chyba jeszcze potrzebuje czasu, by zastąpić swojego poprzednika w tym tandemie. Co martwi, to dość papierowy Rip Hunter. Darvill co prawda robi, co może, lecz póki co jego postać wypada co najwyżej średnio. Ale i tak na tle Hawkmana (Falk Hentschel) czy Hawkgirl (Ciara Renee) nie jest jeszcze taki zły. W tym przypadku to nie za dobrze dla serii, której główny wątek opiera się wyraźnie w sporej mierze na rzeczonej dwójce. Zdecydowanie najsłabszym ogniwem jest z kolei bezpłciowy Ray „Atom” Parker (Brandon Ruth). Jeżeli miałoby się wskazać członka tej drużyny, to właśnie podróbka Iron Mana byłaby pierwsza w kolejce. Tutaj pozostaje chyba liczyć na to, że jego udział w fabule będzie w jak największym stopniu marginalny, i na to, że może Vandalowi poszczęści się i go załatwi. Bo doprawdy niełatwo jest wczuć się w jego sztuczne motywacje, a tym bardziej przełknąć deficyt aktorskiego warsztatu byłej inkarnacji Supermana.

legends-of-tomorrow_0
„Legends of Tomorrow” to możliwe światełko w tunelu dla DC i zarazem odwyk dla fanów, zbyt mocno już wymęczonych czy to „Arrowem” czy najszybszym człowiekiem świata. Cieszy ograniczenie jednego sezonu do szesnastu odcinków, co daje szanse zapobiegnięcia w namnożeniu się wątków-zapychaczy. Seria jest nastawiona na ciągłą, pełną humoru akcję z przymrużeniem oka. Choć jak na razie przyniosło to niemal tyle złego, co dobrego, jeżeli spojrzymy na to z szerszej perspektywy, nie ma na razie powodu do zmartwień. Jeśli ludzie ze stajni DC nie położą projektu w jakiś spektakularny sposób, niewykluczone, że czeka nas wiele rozrywki.

legends

Zastępca redaktora naczelnego

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?